No pewnie, że radości (kocie) też są
Inaczej ogarnęłoby człeka totalne zniechęcenie.
Staram się nie narzekać, niektórzy mają o wiele więcej na głowie.
Są wyniki sekcji Fruzi.
To nie był FIP, ale w sumie nie wiadomo co.
Organy były w dobrym stanie, poza wątrobą. Była ona totalnie rozwalona, kotka miała silną żółtaczkę.
Bezpośrednia przyczyna zgonu – tamponada serca.
Przyczyna niewydolności wątroby nieznana: zatrucie, uraz, schorzenie genetyczne?
Kotka od roku niewychodząca.
Ubiegłego lata była zakatarzona (zaraziła się od Frotki). Obie zostały wyleczone, zaszczepione i było OK.
W domu nie ma roślin, koty nie mają dostępu do leków ani chemii gospodarczej, nie używam środków szkodliwych dla zwierząt.
Teoretycznie mogła spaść z szafy podczas mojej nieobecności, ale zauważyłabym, gdyby była obolała, kulejąca, spuchnięta, skaleczona itp.
Genetyka? Chyba objawiłaby się wcześniej?
Fruzia uwielbiała balkon, gdzie wraz z Frotką spędzały dużo czasu. Może połknęła jakiegoś owada, zakażonego czymś – ale to chyba zbyt absurdalne...
Nie wiem. Wet twierdzi, że choroba musiała rozwijać się dość długo.
Fruzia praktycznie do końca była aktywna, jedynym objawem był brak apetytu przez kilka ostatnich dni.
Czy gdybym mogła złapać ją od razu do weta – to udałoby się ją uratować? Też nie wiem.
I tak się zastanawiam, że czasami nie wiadomo, co dla kota lepsze: zgarniać do domu z nieprzyjaznego otoczenia, czy zostawić – może by tam nadal żyła? Byłaby na odludziu, blisko lasu, bez żadnej opieki, dzika, ale wykastrowana – może by przeżyła?
Z drugiej strony, ta zima była dla zwierząt straszna. U mnie miała ciepło, syto, kocich przyjaciół...
Nie bała się mnie jakoś panicznie, tylko bardzo starannie unikała.
Latem złapałam ją tylko dlatego, że wpadła do dziupli małego drapaka, z którym wpakowałam ją do kenela i całą kurację tam przesiedziała.
Frotka, też leczona w kenelu, pod koniec pozwalała się głaskać i sprawiało jej to przyjemność (oczywiście po wypuszczeniu wróciła do starych zwyczajów), ale Fruzia nie pozwoliła się dotknąć ani razu.
Teraz zdołałam ją złowić do transportera w rogu pokoju dopiero wtedy, gdy była już osłabiona.
To była taka piękna, młoda kotka. Myślałam, że będzie sobie spokojnie, długo żyła pod moją opieką. Miałam nadzieję, że może, z czasem, trochę mi zaufa, a jeśli nie – to po prostu będę podziwiać ją z dystansu.
A tu – walnięta wątroba i koniec...
Jedno z ostatnich zdjęć Fruzi, razem z Dominiką: