Wielkanoc.Świąteczna Wielka Niedziela.
Postanowiłam iść na rezurekcję skoro świt. Umęczona porządkami i gotowaniem na święta dnia poprzedniego. Wątpiłam,czy wstanę.Ale się udało.A że od niedawna panuje coraz bardziej kretyński zwyczaj strzelania i wybuchów podczas rezurekcyjnej procesji,wiedziałam,ze muszę wyjść do kościoła(pod którym karmię 2 koteczki) dużo,dużo wcześniej.Coby koty zdążyły spokojnie zjeść,bo potem od tego huku ,uciekną w szoku i będą głodne na święta.A mnie świąteczne śniadanie nie wejdzie do gardła z powodu wyrzutów sumienia,że one tam w krzaczorach,na zimnie,z pustymi brzuchami...I będę miała zrypane święta.O nie! Więc pognałam na sygnale pod ten kościół.
Powolutku schodzili się z czterech stron kościoła pięknie odziani,wystrojeni wierni,a ja jak ten tuman z dwoma miskami kićkałam w krzakach
Kićkałam i kićkałam,bo aż tak wcześnie to "moje" dziewczyny nie czekają. Są raniutko,ale nie po piątej
No i co? I standardowo (analogicznie do wykićkanej zeszłorocznej Kredki), tym razem wykićkała się jakaś drobizna,malizna,zwinne chuchro. Przyleciało miauczące,pomiaukoliło,przeraziło mnie i osłupiałą zostawiło uciekając. Zdębiałam. Nie zjadło,ale wyraźnie było.Omamów nie mialam.Serce mi zamarło.I tak będę miała zmarnowane święta,bo będę myślała o tej maliźnie...
Zawsze boję się takich momentów. Dopadają mnie w najmniej odpowiednim czasie i nigdy nie pytają o zgodę. A nie zawsze mam czas i możliwości zająć się łapaniem od razu.Nie jestem pogotowiem!
W dodatku tyle tymczasów,chore,ostatnio odchodził kocurek z pnn i FIV,nie miałam głowy do kolejnego kota.Nie chciałam już więcej...Chciałam odpocząć.Tylko tyle!
Malizna jednak pojawiała się regularnie.Znalazła metę w miejscu ,gdzie jakaś Pani dokarmia gołębie.Jadła chleb i obgryzała kości z kurczaka. Umierałam z nerwów.Chodziłam ,kićkałam ,karmiłam jak spotkałam.
Potrwało trochę ,zanim zaczęła przychodzić regularnie.Czasem widziała mnie,ale nie podchodziła,bo...akurat spała. Podnosiła tylko głowę jak waliłam michą o pręty i kićkałam ile sił w płucach i zasypiała znów. Na dachu działkowej altany
.Miała moje pory karmienia w nosie.To ja miałam się dostosowywać.Więc latałam 2xdziennie.
po lewej
Ostatnio zaczęła już wybiegać na kićkanie.Dałam tabletkę na odrobaczenie.Pozwalała już się dotykać,głaskać.Ale nie opuszczała działki.Dawała się dotykać zza krat.No i jak ją miałam wyciągać??? Klatki-łapki nie miałam i nie chciało mi się latać wypożyczać . Raz koteczka sama wyszła,ale spłoszył ją spacerujący pies,który tradycyjnie rzucił się do kotka przy aprobacie debilnej właścicielki.Czas naglił,a wczoraj mignął mi brzuszek,który podejrzanie zrobił się jakoś dziwnie okrąglejszy...Najedzona? Czy...
Wczoraj więc ostatecznie złapałam za kark (świnia jestem,bo maleńka tak mi zaufała ,a ja cap i do wora,mam moralniaka
) i pojechała na sterylizację. Po 23 dniach naszej znajomości. Zdążyłam w samą porę.
Była ciąża...
Za tydzień muszę ją odebrać. Dokąd ją dać?
Czy ktoś przyjmie na tymczas?