Witam,
Z góry przepraszam jeśli piszę w niewłaściwym wątku.
Historia mojego kota jest straaasznie długa choć jest z nami ok 5 lat.
To 16-to letni kocur którego mój narzeczony przygarnął ze schroniska. Miał problemy z uchem (zapalenie ucha środkowego o ile dobrze pamiętam), świerzb i wszystko co można wynieść ze schroniska. Udało się go ładnie ustabilizować i przez rok było sielsko.
Po roku kot zaczął "kaszleć", siadał w pozie sfinksa bo tak łatwiej było mu oddychać. Przypadło to na moment naszej przeprowadzki z Wrocławia do Łodzi więc kot częściowo diagnozowany we Wrocławiu, częściowo w Łodzi. Po prześwietleniu i USG padła diagnoza uszkodzone płuca i serce - ciężko stwierdzić co było pierwsze...
W Łodzi kot leczony był u bardzo zaufanego veta, za radami którego mogłam ślepo podążać. Z resztą leczył od lat mój zwierzyniec z sukcesami.
Kocur dostał encortolon, lotensin i oxycardil, sporadycznie gdy oddech stawał się bardziej "wilgotny" furosemid w małych ilościach. Na wypadek duszności zawsze mieliśmy przy sobie Ventolin (konieczność użycia można policzyć na pacach). Do tego czasem pojawiały się problemy z uchem (leczone) zazwyczaj wystarczało czyszczenie Otifre.
I znów sielsko udało przeżyć nam się ok 3 lata. W tym czasie przenieśliśmy się znów do Wrocławia. Wszystko było ok, aż do grudnia 2016...
Niby nic takiego, kot zaczął mieć nierówne źrenice. Jedna nie reagowała prawidłowo na światło, poza tym oko zrobiło się jakby mniejsze. Poszliśmy do osiedlowego Weta do którego wcześniej chodziliśmy po recepty na wcześniej dobrane leki, badania krwi (co roku profilaktycznie). Wetka wysłała nas na konsultację do okulisty i po badaniu podała diagnozę: Idiopatyczny zespół przedsionkowy... czyli w zasadzie diagnoza żadna. Już nie pamiętam czy dostawał wtedy jakieś leki. Zdaniem Wetki powinno samo przejść lub zostać na stałe. Nie miałam podstaw żeby nie zgadzać się z diagnozą. Kotu tak zostało, raz było to bardziej widoczne, raz mniej, ale nie przeszkadzało mu to w normalnym funkcjonowaniu.
Załamianie nastąpiło pod koniec stycznia tego roku. W pewnym momencie kot zaczął mieć oczopląs i zaburzenia równowagi (znosiło go na prawo). Oczopląs utrzymał się przez ok 1 minutę, zaburzenia zostały. Na sygnale polecieliśmy do wetki - stwierdziła tradycyjnie: Idiopatyczny zespół przedsionkowy. Podała jakieś leki, już nie pamiętam co dokładnie i mieliśmy zgłosić się w poniedziałek na badanie krwi (była sobota). W niedzielę wieczorem kocur podszedł do miski zaczął strasznie miałczeć, zachowywał się jakby próbował sobie coś wygarnąć z pyszczka. Położył się z głową w misce. Gdy ją odsunęłam przycisnął głowę od strony chorego ucha i oka do ziemi i bardzo ciężko oddychał. Szczerze mówiąc bałam się, że to już koniec. Na sygnale pojechaliśmy do najbliższej lecznicy całodobowej. Kot dostał furosemid i jakiś steryd.
Około północy kot doszedł do siebie, zaczął jeść. Następnego dnia mieliśmy zjawić się na badaniach krwi.
Po badaniach okazało się, że przyplątała się do kompletu niewydolność nerek. Reszta parametrów w miarę. Wydolność nie jakaś strasznia: kreatynina 2,3, mocznik 113, ale pani weterynarz na tym się skupiła. Kocur dostawał kroplówki podskórne (20 ml 2x dziennie chyba), do tego antybiotyk, steryd i zastrzyk przewodnictwo nerwowo - mięśniowe. Kontrola krwi: bez wyraźnych zmian. Kroplówki odstawiliśmy. Ze względu na drugiego kota zamiast karmy na nerki, dodawałam do zwykłej karmy Chitofos.
Jeśli chodzi o ogólny stan kota - problemy z równowagą cały czas się utrzymywały (raz mniejsze, raz większe), kot chodził z przekrzywioną głową, z okiem przymkniętym.
Gdy tylko miał gorszy dzień leciałam na sygnale do weta - kocur dostawał przez ten czas cały czas antybiotyk (dodatkowo probiotyk) po którym troszkę uspokoiły się problemy z uchem to tyle...
Po miesiącu zrobiliśmy kontrolne badanie krwi(jakoś początek marca): kreatynina 2,1, mocznik ok 90. Na tym w sumie wizyty się zakończyły bo na łzawiące oko i katar wetka nic podać nie mogła - twierdziła, że wszystko co może dać będzie wpływać na nerki.
Leczyłam go potem sama objawowo. Na szczęście moje weterynarki z Łodzi dużo mnie nauczyły (miałam wcześniej równie ciężki przypadek cukrzyka z chronicznym kocim katarem). Na katar stosowałam Nasivin Baby i gruszkę do usuwania wydzieliny, do oka miałam dicortineff, na wilgotniejszy oddech Pulneo syrop.
Sytuacja się w miarę ustabilizowała. Kot nie był już taki sprawny jak wcześniej, ale już go nie zarzucało, oko było przymrużone i generalnie miał tak jakby "sparaliżowane" pół pyszczka (pokazywałam to wetce podczas wizyt) - czuł dotyk, ale nie mógł ruszyć np uchem. Miał apetyt, mruczał, humor mu dopisywał. A ja doszłam do wniosku, że czas poszukać jednak innego weta bo tutaj za dużo było "nic nie mogę".
Od wczoraj kot się gorzej czuje, znów ma katar, próbuje odkrztuszać, nie ma apetytu, dużo śpi. Do tego znów tak jakby próbuje wygarniać coś z pyszczka (po tej stronie nie ma zębów - został tylko kieł). Wczoraj wieczorem dołożyłam jeszcze swoje bo próbując podać mu Pulneo nie wiem czy nie chlapnęłam mu odrobinę do gardła. Krztusił się po tym...
Jutro rano wysyłam narzeczonego z kotem do dr Molendy. Czytałam pozytywne opinie na jego temat. Myślicie, że to dobry wybór?
Cały czas złości mnie to trwanie przy tym Idiopatycznym zespole przedsionkowym... Wiem, nie jestem weterynarzem, ale ta wetka nie rozwiała moich wątpliwości.
Cały czas nie jestem pewna czy to nie od ucha (niby twierdziła, że otoskopem nic nie widzi) albo czy to nie był udar. Patrząc na jego historię i jedno i drugie byłoby możliwe...
Do tego choroba serca, płuc i teraz nerek a do tego wiek bardzo utrudnia diagnozę...
Może, ktoś miał podobne doświadczenia, albo zna weta który "specjalizuje się" w geriatrii kotów.
Wiem, że post wyszedł bardzo obszerny - przepraszam...