No to przechwaliłam Karola Kota.
Uruchomił mu się ostatnimi czasy na nowo instynkt kota-podróżnika. Tyle, że tu już wcale nie chodzi o jego podróże koleją, a o krótkodystansowe wycieczki organizowane na własną rękę (łapę). Nie wiadomo jak i dlaczego, ale upodobał sobie przyczajkę przy drzwiach wejściowych do mieszkania za każdym razem, kiedy się do niego wchodzi. Jak tylko drzwi się otworzą, pojawia się w nich koci nochal i jeśli tylko nie zdąży się zareagować w porę (bo na przykład ręce zajęte), to koci nochal, wraz z całą resztą kota, zwiewa na klatkę schodową. Do niedawna wycieczka kończyła się po kilku dziarskich krokach - nagle docierało do kota-pierdoły, że coś tu nie gra, że pachnie jakoś tak nieswojo i jako kot przyczajony, niskopodłogowy, grzecznie wracał do swojego.
Raz nawet zrobił mi niespodziankę. A ja jemu, tak całkiem niechcący. Wchodziłam do mieszkania wieczorem, współlokatorki nie było, więc ciemno. Póki jeszcze miałam trochę światła z klatki schodowej, zdążyłam zauważyć, że stan kotów w mieszkaniu się zgadza, siedziały przy progu oba. No to zamknęłam za sobą drzwi (starając się mieć oko na Karola Kota), zapaliłam światło, a tu... stan kotów - jeden. Ten kremowy, zdecydowanie bardziej Penniwise niż Karol Kot. Chwila zastanowienia, otworzenie drzwi na korytarz, a tam brakująca część kotów. Siedziało to-to pod drzwiami i chyba nie ogarniało, czemu tym razem nie wołałam do domu, tylko bezczelnie zamknęłam drogę ucieczki przed złym światem...
No i chyba go ta obopólna niespodzianka trochę rozochociła. Bo o ile po kilku takich "wycieczkach" Karola Kota przestałam już panikować i po prostu spokojnie zgarniałam niskopodłogowe kocisko do domu, tak ostatnio znów mi jednak trochę ciśnienie podniósł. Bo kiedy już śmignął przez uchylone drzwi, zdążył dziarsko przebiegnąć dłuższą część korytarza, zatrzymując się przy schodach i zastanawiając, czy dalej wybrać drogę w dół, czy może jednak do góry... Zastanowić się nie zdążył, bo śmignęłam za nim, zabierając uciekiniera do domu.
Co ciekawe - za nic nie ciągnie go na zewnątrz, kiedy ktoś z domu wychodzi. Tylko wtedy, kiedy się wchodzi.
Ciekawostka numer dwa, czyli fragment rozmowy podsłuchanej od sąsiadów obok, kiedy wchodzili do swojego mieszkania - "Ja otwieram drzwi, a ty łapiesz kota." Czyli to nie tylko mojego ciągnie na korytarz.
I tak sobie myślę, że te zawieszki przy obrożach jednak nie były takim kompletnie bezsensownym pomysłem. Na wypadek, gdybym kiedyś jednak nie zdążyła śmignąć za kotem-pierdołą (oby nie)...