Malutką wczoraj miałam przygodę
W poniedziałki jest moje "wychodne", idę na taniec, wracam koło 23. Wróciłam, to jeszcze dwa kursy ze śmieciami (normalne i segregowane), w końcu na spokojnie w domu, zdejmuję większość ciuchów (nie lubię po treningu bez możliwości umycia siedzieć w dżinsach...), siedzę obok TŻ grającego na plejstejszon i uzupełniam wodę
I nagle słyszę takie powielone echem miauczenie - ewidentnie na klatce schodowej
moja pierwsza myśl "o matko, musiałam wypuścić Carmen
" bo kot na schodach piłował dzioba totalnie jak moja kruszynka
Mamy słabe drzwi wejściowe, zdarza się, że jak nie zakluczy ich się, to przeciąg otwiera, więc stale na zamek zamknięte - no ale ja te dwa kursy ze śmieciami, wychodziłam i na zewnątrz (już nie mamy zsypów), więc i przeciąg mógł otworzyć, zamknąć...
Wychyliłam głowę, kiciam, słyszę darcie ryja trochę wyżej. Bez spodni jestem, ale że pamiętam, jak mi raz dzieci wypuściły, to goniłam na szóste piętro, to wiem, że lepiej pędzić póki jest w zasięgu słuchu, kogo ja o 23 na schodach spotkam
Ciemno już na klatce, światła pogaszone, wspinam się po schodach w samych majtkach i koszulce (blok na 10 pięter), jeeest na półpiętrze jakiś czarny kłębek wbity w kącik i miaukoli równo.
Sięgam, biorę, a to nie moje
no kudłate takie, chudsze, kita wielka i puszysta... nie moje
Schodzę na mój parter szybciutko (w końcu zaraz przy drzwiach wejściowych do bloku mieszkam, nie kuśmy losu!), kot trochę się zaczął wyrywać przy drzwiach (poznał, że nie swoje
), ale w środku już tak chciał zwiedzać, że ledwo go do TŻta doniosłam. Pokazuję, a ten na równe nogi i "co to ku**a ma być?! Skąd TO masz?!"
Traumę jakąś ma chłopak po tym, jak kiedyś w ciąży przepełniona hormonami wybłagałam na nim tymczasowanie kota i jak tylko się zgodził, to wybiegłam na parking i przyniosłam do domu Vito, który czekał w samochodzie
Mówię "nie moje kretynie, na klatce schodowej znalazłam"
"To tam odstaw, ja tego nie chcę w domu!"
Kot się rwie do zwiedzania, a tu dzieci śpią, Carmen niezorientowana
nie będę kusić losu. Udało się wepchnąć razem z nią do łazienki, jak zakładałam spodnie to po pionie się niosło żałosne zawodzenie kocie - piękna długowłosa szylkretka tak btw.
Biorę na ręce, wychodzimy, idziemy szukać czy kto nie szuka
Szłam powolutku w górę, podchodząc do kolejnych drzwi z nadzieją, że kot może które rozpozna.
I wchodząc na trzecie piętro patrzę - drzwi uchylone, kot się wyraźnie ożywił - wrzuciłam kota do środka, prosto pod stopy wychodzącej z pokoju obok właścicielki, też już w piżamie
Podobno stała uciekinierka, ale do tej pory się nie poznałyśmy, bo uciekała w górę...
Mimo wszystko nie zrozumiem chyba ludzi, którzy tak bez stresu nawet nie szukają kota