ewar, wszystko rozumiem, tylko (tak abstrakcyjnie, niekoniecznie odnosząc do akurat tego przypadku) braku miłości do kota - nie zrozumiem.
o alergiach i astmie nie trzeba mi nic mówić.
z tematem znamy się od kołyski.
dlatego wiem, co trzeba robić, żeby alergii nie mieć. W obecnych czasach tak łatwo jej uniknąć (leki, odczulanie (!), wiedza, na co się jest uczulonym dzięki testom, sprzątanie, pranie)
jeśli kota by się kochało - alergik wiedziałby, co zrobić, by nie cierpieć.
ja na przykład mam alergię na kurz. wiem, co zrobić, żeby jednak przeczytać zakurzoną książkę (wszystkie są zakurzone!) wkładam ją po prostu do zamrażalnika (!)
(NO NIE - Z KOTEM tak się nie da
Ale wiem, jak nie mieć ataku alergii po kontakcie z psem (nie wtulać nosa w sierść, myć nos i płukać usta po kontakcie)
DA SIE żyć z alergenami.
Jeśli się nie da, trzeba się trochę wysilić.
I się da.
Dla chcącego nic trudnego.
To już nie te czasy, że nie było leków, a dziecię (ja np.) lądowało w szpitalu średnio raz w miesiącu z gorączką 40 stopni i opuchlizną całego ciała...
Znajoma Angielka miała ataki astmy. Jak się okazało - alergia na sierść kota (albo raczej roztocza, których w futerku jest zapewne trochę). Czy ktokolwiek 'odziedziczył' jej kota? Lekarz doradzał. A w życiu! W życiu! Częściej sprzątała i brała leki. Kochała kota.
Więc nie mydlmy oczu i nie tłumaczmy alergią braku miłości. Tylko i wyłącznie braku miłości.
Jakby to był kot mojej babci, to nikt by go nie odziedziczył.
No i to tyle w tym temacie.