Uff, już jest trochę spokojniej, bo pierwsza noc była koszmarna. Nie zmrużyłam oka ja, nie zmrużył też Maksiu. Tak okropnie go denerwował kołnierz, cały czas walił w niego tą operowaną łapką. Walił tak, że cały opatrunek spadał. Trzy razy zakładałam mu nowe opatrunki i ciągle rozwalał je o kołnierz. A łapka po amputacji paliczka, doktor mówił, że tego typu amputacje są potem bolesne. Maksiu dostał bardzo mocne leki po operacji, ale nikt nie przewidział, że tą łapką będzie tak trzepał bez przerwy. W końcu zdecydowałam się zdjąć mu kołnierz, troszkę się wtedy uspokoił, ale nie mogłam go spuścić z oka przez całą noc. I tak dotrwaliśmy do białego rana. Dłuuuga to była noc...
Ale już jest teraz lepiej, wiadomo im więcej czasu mija od operacji, tym każdy dzień jest lepszy. Sama mu już zmieniam codziennie opatrunek, trochę rozwala, bo ja nie umiem zrobić tak fachowo jak weci (chociaż te wetowskie też potrafił pięknie ściągać). Ale i tak trzeba zmieniać codziennie, czasem mi się uda lepiej, czasem gorzej. Wczoraj np. wieczorem zrobiłam opatrunek, na chwilę wyszłam do kuchni, wracam, opatrunek osobno, a Maksiu zawzięcie wylizuje operowaną łapkę. Trzeba go pilnować, rany są jeszcze świeże, nie może tego lizać.
I tak trwamy. Oby do ściągnięcia szwów.
Wszystkie zmiany poszły na badania hist.-pat., czekamy na wyniki.
A Maurycek... no cóż, je po korek. I tyje. Nie mam teraz czasu się nim za bardzo zajmować, więc wykorzystuje każdą chwilkę, żeby powyjadać z misek. A telefon w jego sprawie jak milczał tak milczy....Chyba jednak nikt nie chce zwykłego burego kota