MalgWroclaw pisze:Kochane są

Naprawdę, zawsze jak widzę teraz takie obrazki to nie mogę uwierzyć, że kiedyś Marysia prawie umarła z rozpaczy, że adoptowaliśmy Tośkę. A teraz są nierozłączne. One są jak dla siebie stworzone

Dyktatura pisze:Klaudia zawsze Ci mówiłam, żer
Twoje fotki są na medal.
A dziewczyny na macie do schrupania. Słodziutkie maleństwa.
Może kiedyś będą

Wciąż się uczę, im więcej wiem tym więcej jeszcze muszę się nauczyć. Taki paradoks fotografii

Ale dziękuję

Chciałam się pochwalić jaki cudowny album kupiłam na zdjęcia wyłącznie moich kotów - 200 zdj


18 zł na allegro

Bardzo koci:

I już są dwie fotki


Album wkładany, ale dzięki temu będę mogła zmieniać miejscami zdjęcia.
Wetkę odkładamy do przyszłego tyg. Nic się nie zmieni, a dziś jestem nie do życia. Jutro moja mamusia przyjeżdża do studia pierwszy raz. Ze swoim m. Zrobię im pierwsze wspólne zdjęcia. Jej "mąż" to ten po udarze - pisałam o nim kiedyś - on mial już od tamtej pory kilka mniejszych udarów. Człowiek, który był królem życia, dziś siedzi na łóżku i czasem nie wie co się z nim dzieje. Na szczęście w większości wie i można z nim normalnie pomówić, ale ma trudności z mową, bo jest ciut ograniczony ruchowo. Więc zrobię im piękne zdjęcia, bo szczerze mówiąc nie wiadomo jak długo... no.. wiecie. A przy tym wymyślilam zaletę mojego studia. Można do niego podjechać pod same drzwi. Dosłownie jeden krok z auta i wchodzi się do lokalu. Autem można wjechać w bramę. Dzięki temu m. mojej mamy może mnie odwiedzać i chyba właśnie tam się będziemy spotykać, bo on już nie wejdzie na moje trzecie piętro. Smutne to. Tak samo moja ciocia 80letnia, ta od MArysi, niestety, ale już mnie nie odwiedzi w domu. Za to nie ma problemu, żeby przyjechała do studia i muszę ją ściągnąć, żeby zrobić jej zdjęcia. Dzwoniła ostatnio i przepraszała, że nie mogła przyjechać, ale przyjedzie jak tylko będą mogły z córką, bo znowu mąż córki jest po nowotworze, albo raczej w trakcie leczenia i też są uzależnieni od wizyt u lekarzy i w szpitalach.
Myślałam ostatnio dużo o mojej fotografii - tak naprawdę to jestem urodzonym fotografem, bo już jak miałam 4-5 lat to fotografowałam. Oczami. Bawiłam się tak w fotografa. Zawsze chodziłam wolno a moja siostra biegała jak opętana a ja roiłam zdjęcia. Patrzyłam na coś, mrugałam i zdjęcie zapisywało się w głowie. Byłam niestety i jestem większa od siostry, więc często słyszałam coś w rodzaju, że powinnam się więcej ruszać. Ale ja w swojej głowie byłam w innym świecie. Tu znalazłam kwiatek, tu listek, tam zrobiłam zdjęcie drogi. W domu wyciągałam aparaty taty i wdychałam zapach pokrowca i aparatu metalowego pachnącego smarami. Robiłam zdjęcia siostrze bez kliszy. Zawsze po cichu, żeby rodzice nie zabrali mi aparatu, ale jak widzieli to nie zabierali mimo to. Oczywiście moi rodzice nic nie mieli wspólnego z fotografią. I nie przyszło im do głowy, żeby mnie pchnąć w tym kierunku. Potem pojawiła się "małpka" w domu i prosiłam często o klisze, ale mi jej nie kupowano. Zaś jak klisza była to właśnie ja sięgałam po aparat i robiłam zdjęcia na imprezach rodzinnych i nie tylko. Urządzałam sesje znajomym w mieszkaniach i na korytarzach w bloku. I właśnie mam taki wielki ból doopy z tym dosłownie, że moi rodzice nie wpadli na to, żeby mi kupić aparat, dać klisze, zasugerować szkołę foto itd. Że ja zmarnowałam tyle czasu robiąc coś i ucząc się czegoś czego nie chciałam od początku. I ile zmarnowałam zdjęć, których nie robiłam, a życie miałam nad wyraz ciekawe - subkultura metalowa, leśniczówka w lesie z koncertami, nocne włóczęgi. Zdjęcia, które już nigdy nie powstaną. Ale wróciłam na swoją drogę i z niej już nie zejdę. Ale po co to mówię, wcale nie chodzi mi o przechwałki o zdjęciach. Dziś w albumach mam cudowne zdjęcia babci i dziadka i innych konfiguracji - zdjęcia, które to ja zrobiłam. I pamiętam jak dziś jak miałam ok 12 lat i powiedziałam - dziadek zbliż się do babci - zrobię Wam zdjęcie - i dziadek objął babcie. Mój dziadek, który wyglądał jak Jack Nicolson uśmiechnął się zawadiacko jak aktor i objął babcie a babcia zawstydzona tą publiczną czułością się uśmiechała.
Ciocia od Marysi to jej siostra.
I właśnie tak sobie myślę, że to ja w rodzinie zapisuje ludzi na zdjęciach. I mam poczucie, że muszę się śpieszyć ze zdjęciami, bo nigdy nie wiadomo ile jeszcze jest czasu. I tak sobie też myślę, że moje zdjęcia będą być może ostatnimi jakie dana osoba będzie miała. To smutne, prawda?
Więc zadzwoniła ostatnio ciocia MArysia od mojej Marysi i pochwaliła mi się, że mają koteczka. Ciocia Marysia mieszka teraz z córką, bo sama już jest nieporadna. Córka zaś cioci ma mieszkanie obok za ścianą i ma kotka. Zawsze mnie bolało, że kotek jest jeden. A teraz są dwa

I siedziałam sobie ostatnio a tu dostałam sms:
"Taka jestem już duża. pozdrawiamy"

Słodka prawda

I teraz te dwa kotki nie mogą ponoć żyć bez siebie. Mieszkają zapewne na dwa mieszkania, więc mają ciekawie. I tak pomyślałam, że kupię im po tunelu zielonym i po wędce w zooplusie. Nie wiem czy takie zabawki mają, ale to ucieszy i koty i ciocie

Ciocia ma teraz dużo radości po tych momentach smutku. Szkoda tylko, że coraz gorzej się czuje
