morelowa pisze:Lecznica - Wrocław , Strachowskiego 37.
Natomiast pytanie - ktoś coś o tej lecznicy? Bo opinie w necie jak to opinie, a kastracja też bywa różnie przeprowadzana i różnie się kończy.
Zapewne już za późno, ale może innym się przyda moja opinia. Ołtaszyńska na Strachowskiego 37 to "nasza" lecznica. Po wielu przebojach z kotką tam właśnie się przeniosłam. Ceny są delikatnie wyższe, za to nagle leczenie poszło do przodu i ostatecznie wyszło taniej niż w przypadku tańszych usług. Na miejscu kilku wetów specjalizujących się w różnych dziedzinach - sympatyczni, z sercem, słuchają opiekuna i jego sugestii i co najważniejsze sprzęt diagnostyczny na miejscu.
Eugenia Kiesiak pisze:WROCŁAW
Opiekunom kotów z okolicy os. Gaj we Wrocławiu polecam dr Dorotę Strugałę z lecznicy "Fizjowet" przy ul. Borowskiej (koło kliniki Akademii Medycznej). Ma serce do zwierzaków i mimo młodego wieku zna się na swoim fachu. Mój kot jest zadowolony. W marcu można przeprowadzić sterylizację kota z dużą zniżką (zabieg dla koteczki tylko 100 zł + fartuszek jeśli nie ma się własnego). Przed wizytą zadawałam trochę pytań mailem i zawsze otrzymywałam odpowiedź.04.2010 Sulfuria pisze:Gorąco polecam lecznicę Fizjo-Wet: http://fizjowet.pl/kontakt/
Takiego podejścia do małego pacjenta i cierpliwości dla setek pytań właściciela nie spotkałam nigdzie! Kompetencja, cierpliwość, czas na wyłączność i empatia to określenia, które nasuwają mi się po wizytach z moją kicią.
Panie doktor pokazały, że można być lekarzem i jednocześnie Człowiekiem.
Polecam serdecznie!04.2011 Niniel pisze:Gorąco polecam "Fizjowet" przy ul. Borowskiej, pani Dorocie Strugała zawdzięczam wyleczenie kota (problemy skórne o podłożu alergicznym), z którym bezskutecznie odwiedzałam wcześniej inne lecznice. Profesjonalizm, troska i odpowiedzialność.
Do Fizjo-wetu zaczęłam chodzić po dobrych opiniach tutaj a w dodatku mam blisko (mieszkam na Gaju). Żałuję. Żeby nie być gołosłowną opiszę swoją sytuację z tamtejszymi wetkami (tak, leczyłam kotkę u obu a one konsultowały się jeszcze między sobą telefonicznie, praktycznie co wizytę). Wszystko miało miejsce w marcu tego roku, nadal mi gniew nie przeszedł.
Kotkę zaniosłam na kastrację. Wcześniej dr. Strugała kastrowała mojego kota, bez komplikacji, ale wiadomo, że w przypadku kocurów są one o wiele rzadsze. Kotka ubrana w kubrak została odebrana z przychodni wybudzona. Po ok. 2-3 dniach zaczęły się komplikacje. Kotka się nie goiła, zupełnie. W dodatku zaczęły rozchodzić się jej szwy i ropieć rana. Zdarza się. Płukanie rany od środka, antybiotyki w zastrzykach + tabletki + syropki. Leczenie trwało jakieś 10 dni bez poprawy. Dopiero po ostrej biegunce otrzymałam jakiś żel na nią, bo osłony kot nie dostał przy takiej ilości leków. Przy iniekcji kolejnej dawki antybiotyku coś poszło nie tak i stworzył się ropień na karku. Czyszczenie, miał się wchłonąć i nie wchłonął, za to po kolejnym zastrzyku dostała kolejny ropień, oba się otworzyły i ziały rany wielkości złotówki. Rana na brzuchy wciąż otwarta i ropiejąca, szwów praktycznie nie było, bo organizm je wypłukał. W międzyczasie zasugerowałam kompletne badania krwi z rozmazem (przez sterylizacją panie doktor uznały, że są niepotrzebne), ale usłyszałam, że nie będzie żadnych badań, bo to alergia na szwy. Okej, wyczyszczono i zaszyto wszystkie trzy rany, kota oddano mi w srebrze i wygolonego w połowie - wyglądał jak po wojnie. Cóż... to nie był koniec. O ile zaszyte ropnie się goiły to rana na brzuchu znów zaczęła ropieć i się rozchodzić, na dole rany zrobiła się dziura, przez którą wypływały płyny. Po trzech tygodniach, podczas których praktycznie codziennie lub co drugi dzień latałam z kotem do weta trochę łapała mnie bezsilność, zażądałam badań krwi jeszcze dwukrotnie i usłyszałam, że ja to już chyba przesadzam i panikuję i żadnych badań nie będzie. Po kilkunastu dniach nadal nie można było zatamować ropienia rany, wetki powiedziały, że antybiotyku już nie dadzą a ja mam... SMAROWAĆ JĄ MIODEM (otwartą ranę ropiejącą) i znów usłyszałam, że badań nie będzie.
Na tym się moja cierpliwość skończyła (a miałam jej morze, bo taki polecany wet) - zaniosłam kota na konsultacje: okazało się, że w ranie jest ogromny wał bakteryjny - kilka dni antybiotyków do rany + w kark, trzy razy dziennie woda utleniona + rivanol i kotka wreszcie zaczęła się goić. Nie zdziwi nikogo, że wet złapał się za głowę na wieść o radzie z miodem na ranę w takim stadium.
Dlatego nie polecam Fizjo-wetu - raz za brak profesjonalizmu, dwa za brak szacunku do właściciela (wyglądam dość młodo jak na swój wiek, więc panie doktor traktowały mnie jak dzieciaka), trzy za lekceważenie zdrowia zwierzaka. Niech panie doktor odprawiają voodoo nad innymi zwierzakami, swoich już tam nie zaniosę nawet na szczepienie.