becia_73 pisze:/.../ to tak ku pokrzepieniu, bo to już nie pierwszy przypadek, kiedy totalny dzikus zwyczajnie się staje nie dzikusem
Tak, już się przekonałam, że koty są pod tym względem nieprzewidywalne.
Ale zwykle jak już kot trzyma się blisko człowieka, to szybko staje się całkiem oswojony.
A Frotka to pierwszy taki przypadek, że oswojenie zatrzymało się na pewnym etapie...
Przed wizytą u weta musiałam zagonić ją do kenela, a tam łowić do transportera.
U weta mówię, że mam tu trochę niedotykalską kotkę, a on na to z przestrachem "Fruzia!?"
No, Fruzia dała się zapamiętać. Ale Frota okazała się nie lepsza (chociaż myślałam że nie będzie tak źle).
Oczywiście nawiała pod szafki, oczywiście - jak to wet dowcipnie podsumował "wszystkich pogryzła"
(czyli jego i mnie
i muszę tu zaznaczyć, że rękawice spawalnicze są przereklamowane).
Przydybana w kącie dostała zastrzyk w dupkę, a ja krople dla niej.
W domu Frotka (zamknięta w kenelu) nie jest wcale agresywna i jakimś cudem udawało mi się zakraplać oczko,
które już jest OK.
Ale nadal unika dotyku jak może.
Gdy ją głaszczę, zastyga i usiłuje wtopić się w narożnik...
To i tak nieźle, bo Fruzia broniła się zębami i pazurami.
Tak więc mam trzy (razem z Dominiką) śliczne, nieduże koteczki niegłaskalne
Przy czym Frotka jest z nich najbardziej oswojona...
Tutaj Frotka z czarnym Zanzibarem:
Zanzibar z kolei jest co prawda wielkim miziakiem, ale ma niestety taką wadę,
że ciągnie go do papieru
Nie przepuści żadnej gazecie, dokumentów trzeba bardzo pilnować, bo wszystko z pasją drze na strzępy.
Mimo korzystania z drapaków i podcinania pazurków.
No i przez to stracił niedawno szansę na DS.
Kinnia pisze:może kicia jednak żyje
poszukać?
o ludziach się nie wypowiadam
Mam wrażenie, że ci ludzie niespecjalnie przejmują się swoimi zwierzakami.
Mówią, że przeszukali zarośla i pobocza kilka razy...
To była kotka domowa, wcześniej rzadko wychodziła, ale znała teren, trzymała się blisko.
Tym bardziej nie rozumiem, jak można nie zainteresować się swoją kotką,
która zalega w pobliskich chaszczach i nie wraca kolejną noc do domu.
Jak można, gdy już wróciła, pozwolić jej wyjść znowu, bez sprawdzenia czy coś jej nie dolega.
Może miała po prostu rujkę, ale tym bardziej powinna być przytrzymana w domu.
Nie wiem, czy to chucherko przeżyłoby ciążę i poród.
Mówiłam o tym przy oddawaniu im Marcela, ale to tak jakby obok...
Marcel zresztą też jest wykastrowany tylko dlatego, że za młodu bardzo broił
i wet doradził im zabieg.
Może mała żyje, skoro nigdzie w pobliżu jej nie znaleziono, a ona nie oddalała się od domu.
Może ktoś rzeczywiście ją przygarnął – była oswojona, drobniutka, prawie biała i długowłosa?
Może miała więcej szczęścia niż jej właściciele rozumu i empatii?