P.Łucję znacie z moich opowiadań - starsza Pani właściwie samotna - bratanica na Wybrzeżu - pomagająca kotom. Pomagająca bardzo mądrze i bardzo dużo. Ludziom też pomagała… Dla siebie potrzebowała niedużo. W ostatnich latach wiele przeszła, długa choroba i śmierć brata, potem siostry, którymi starała się opiekować. Te przejścia, zmęczenie, własne choroby, no i wiek - ma obecnie 79lat - i P.Łucja musiała ograniczyć swoją pomocową działalność. I skupić się na sobie - szczególnie że zaczynała się nieco gubić, zapominać…. Zostały własne koty w mieszkaniu i kilka kotów „tymczasowych”, którymi opiekowała się wspólnie ze swoją sąsiadką i przyjaciółką, Panią J.
Wieczorem 2017.10.03 w mieszkaniu P.Łucji wybuchł pożar - zawiadomiła mnie Pani J. Podjechałam najszybciej, jak mogłam - już ugaszono, stały już tylko dwa wozy strażackie, pogotowie, policja. Pani J. w masce tlenowej podtrzymywała na duchu P.Łucję - też w masce.
Z relacji zbudowałam siebie niżej opisany przebieg wydarzeń:
P.Łucja lubi wieczorami posiedzieć przy świeczce *) edycja i uzupelnienie 2017.12.19. Wyszła do suszarni na ostatnim piętrze…. Świeczka musiała się przewrócić - kiedy p.Łucja wróciła, mieszkanie było pełne dymu. Pamiętając o kotach i chcąc je ratować weszła w ten dym, chciała otworzyć balkon - musiało być go bardzo dużo, bo mówiła, że nie widziała okna balkonowego. Paliło się w małym pokoju, tam wejść nie mogła… Otworzyła balkon, wyszła na korytarz i dobijała się do drzwi sąsiada o pomoc.
Dym wypełnił klatkę schodową, dotarł do mieszkania Pani J. - na ostatnie piętro. Pani J. przekonana, że p.Łucja jest w suszarni, wybiegła na klatkę schodową i głośno ją wołała - wejść wyżej nie mogła, dym…
Nie wiem, kto i kiedy wezwał Straż Pożarną, w każdym razie strażak usłyszał krzyczącą Panią J., wyprowadził na balkon jej mieszkania i kazał tam zostać, wtedy też dowiedziała się, że płonie mieszkanie p.Łucji - i zadzwoniła do mnie..
I przyjechałam….
Wspólnie z Panią J. lekarzami pogotowia i strażakami przekonywałyśmy P.Łucję, by zgodziła się na krótki pobyt w szpitalu - bezkutecznie. Do mieszkania nie mogłam na razie wejść, działały dmuchawy, strażacy szukali kotów - dym zabił wszystkie w mieszkaniu… Nie pomógł otwarty balkon, nie uciekły - przerażone zostały w swoich kryjówkach… Wg Pani J. w zadymionym mieszkaniu i na klatce schodowej P.Łucja przebywała około 20 minut, wdychając trujący dym…. Nie chciała do szpitala, chciała do mieszkania - sprzątnie, da sobie radę…. A tę jedną noc prześpi w suszarni…
W końcu zgodziła się nocować u mnie - chciała się nią zaopiekować również Pani J, ale ustaliłyśmy, że nie teraz, że przez chwilę musi sama dojść do siebie - też dymu łyknęła, szok przeżyła, zemdlała….
W domu nie pytałam P.Łucji o nic, tylko po prostu wpakowałam do wanny z gorącą wodą, potem do łóżka, dałam gorącego rosołku, coldrex, a jeszcze wcześniej tabletki do ssania - bo od paru dniu chrypiała, ale to przecież nic, to przejdzie… A na koniec kieliszek nalewki.
Rano 2017.10.04 przyszła Pani J., wmusiłyśmy w P.Łucję odrobinę śniadania, dzień spędziła u Pani .J. a późnym popołudniem pojechała do swojej przyjaciółki P.Heleny - tam będzie do czasu uporządkowania mieszkania. Niedaleko, kilka przystanków, pod dobrą opieką - i lepiej, żeby na razie mieszkania nie oglądała. Jest w kiepskim stanie, nie pomoże. Pani J. z konieczności wzięła na siebie sprawy związane z mieszkaniem, z moją niewielką pomocą.
W mieszkaniu byli pracownicy administracji, dziurę po oknie zasłonili płytą pilśniową.
Na razie - dziś - 2017.10.05 - powinna być firma, która sprzątnie - usunie to, czego uratować się nie da, i pracownik firmy okiennej, okna w małym pokoju trzeba szybko zamontować. Ma być elektrownia - podobno licznik spalony, nie wiem, czy od razu założą nowy.
Przyjdzie znajomy elektryk, jakoś popatrzy na instalację zalicznikową, postara się sprawdzić pralkę i lodówkę.
Po południu kupię i dowiozę środki czystości, wory na śmieci, rękawiczki robocze...
A potem sprzątanie, takie normalne - każdy przedmiot do ręki, wyrzucić albo wyprać / wyczyścić. Umyć ściany i sufity. Kilka osób zadeklarowało pomoc - będą się kontaktować z Panią J.
Na razie P.Łucja ma zapewnioną odzież - z mieszkania wyszła w papuciach i podkoszulce…
Teraz o mieszkaniu - wnioski moje.
Pożar zaczął się w małym pokoju i tam zniszczone jest wszystko - może ocaleje kilka książek z szafki… Stała tam kanapa, mały stolik, fotelik, szafa ubraniowa i przeszklona szafka z książkami. Nie ma okna, spalone są drzwi, nie wiem, co z podłogą.
* * *
Przedpokój - okopcony, nadpalona boazeria, drzwi jak widać, podłoga - nie wiem.
* * *
Kuchnia - okopcona cała, do szorowania, mam nadzieję na domycie i uratowanie szafek i ich zawartości, podłoga - nie wiem.
*
Łazienka i wc - oprócz drzwi mam nadzieję, że resztę uda się domyć i uratować. Nie wiem, co z pralką. No i drzwi…
*
Duży pokój - może uratujemy drewniane meble i zawartość, kanapa i fotel pewnie zalane - do wyrzucenia, ściany i sufit do szorowania, drzwi raczej nie do uratownia, podłoga, telewizor - zobaczymy.
*
Do zrobienia remontowo w całym mieszkaniu - podaję tu minimalny zakres prac, taki po pierwszym rzucie oka… Nowe okno do małego pokoju. Oczyszczenie wszystkich ścian i sufitów + malowanie. Już wiem, że szorować trzeba szczota ryżową i szarym mydłem. Wymiana co najmniej części drzwi, ościeżnice chyba są stalowe - wystarczy odmalowanie.
Nie wiem, co z podłogami - panele, zalane wodą….
Nie wiem, co z instalacją elektryczną - stare aluminium zalane wodą…
Pralka, lodówka, kuchenka gazowa - zalane, nie wiem, co z nimi.
Telewizor…
Na razie tak naprawdę nie wiem, co będzie potrzebne. nie wiem, co da się uratować, a co trzeba będzie wyrzucić. Nie wiem, jakie będą koszty.
Dziś zobaczę, jak będzie wyglądać mieszkanie po tej firmie zgrubnie sprzątającej. Uzgodnię sposób działania z Panią J. - nie jestem w stanie zrobić więcej…
I pewnie proszę Was o pomoc w sprzątaniu … A potem zobaczymy.
*) edycja i uzupełnienie 2017.12.19
kalewala pisze:A w ogóle zaczęłam myśleć - wyszukując zdjęcia do „albumu porównawczego”. Ta świeczka, od której się wszystko zaczęło - wcale nie jestem pewna, czy naprawdę była to świeczka i czy p.Łucja słusznie się obwinia…
Na pewno p.Łucja miała umówionego elektryka, czekała na niego, na pewno coś się działo z instalacją w małym pokoju - mieszkam w identycznym bloku, przewody z aluminium, 40 lat użytkowania - ciągle musiałam coś wymieniać, ciągle coś się psuło. U p.Łucji też trochę przewodów było miedzianych - pewnie pomieszczeniami wymieniane, jak u mnie.
Patrzę na zdjęcie podłogi małego pokoju, w którym się wszystko zaczęło. Spalona jest w miejscu, gdzie stała kanapa - na dole zdjęcia po prawej. Fotkę robiłam stojąc w drzwiach. Za kanapą w rogu pokoju jest gniazdko. Prostokąt w prawym górnym rogu to szafa, stolik stał dość niewygodnie - kawałek od kanapy, na dywanie przed szafą - pod dywanem podłoga jest cała… Jeżeli świeczka była na stoliku, to dlaczego nie spalił się dywan, a kanapa? Eksperymentalnie zrzucałam w domu świeczkę ze stołka wysokości tego stolika (spokojnie, płytki ceramiczne) - spadając gasła. Jeśliby nie zgasła - raczej nie potoczyłaby się po dywanie pod kanapę - dywan zbyt „tępy”. Czyli paliłby się dywan. Jeśli byłaby to świeczka od podgrzewacza - upadając płomieniem do góry być może podpaliłaby dywan, płomieniem do dołu - albo by zgasła, albo zapaliłby się dywan...