Poprzedni wątek skończyłam informacją, że moim życiu znów pojawił się koci
pingwin Tym razem to Lolek:
Kojarzę go przy firmie już od dobrych dwóch lat, ale nigdy nie był zainteresowany bliższym kontaktem. Po prostu teren drukarni stanowił jego trasę przelotową i tyle. Wyglądał na kota, który sobie radzi, więc jakoś specjalnie się nim nie interesowałam. Były okresy, że widywałam go często, a były i takie, że nie widziałam go całymi tygodniami.
W czerwcu tego roku pojawił pod drukarnią po takim właśnie okresie długiego niewidzenia wyjątkowo wymizerowany. Chudy, zrudziały z niedożywienia, bardzo mocno utykający na tylną łapę... Nie wiem czy ta kontuzja była efektem wiosennych kocich walk czy spotkania z kołami samochodu. Tak czy siak wyglądał bardzo kiepsko...
Zaczęło się więc regularne dokarmianie, połączone z przemycaniem lekarstw. Tylko na taką pomoc pozwalał. Nie wiem jakie doświadczenia ma za sobą, ale to pierwszy tak ostrożny i nieufny kot, z jakim mam do czynienia. Musiały minąć dwa miesiące, zanim odważył się podejść blisko drzwi biura, by dać się nakarmić.
Taka to była wtedy bida z nędzą...
Dziś wygląda już lepiej. Futro zrobiło się czarne i nabrał trochę ciała
Przychodzi regularnie na karmienie i zjada nieprawdopodobne ilości karmy. Naprawdę nie wiem jak się te puchy i chrupki mieszczą w takim drobnym kocie! Je zawsze łapczywie, co chwila bacznie rozglądając się dokoła. Tak jak wczoraj wspomniałam, o głaskaniu nie ma mowy. On żyje w przekonaniu, że musi być cały czas czujny i nie może pozwolić sobie na chwilę zapomnienia
. Liczę na to, że nabierze w końcu zaufania i poczuje się przy mnie bezpieczny.
Jak się ta historia potoczy, zobaczymy. Mamy na to cały jedenasty wątek