
W poniedziałek równy tydzień temu mój 2 letni kocur został zoperowany po połknięciu sznurka. Trzustka zle wyglądała, nerki, wyniki słabe. Po 48h hospitalizacji kot został wypuszczony do domu, bo zaczął sie robic agresywny (nigdy nie był), wiec stwierdzono, ze lepiej mu bedzie w domu - ale po dobie w domu mu się pogorszyło, odmawiał jedzenia i nie było jak mu dac antybiotyków i kot z objawami odwodnienia i gorączki nastepnego dnia trafił do innej kliniki na kroplówkę - skracam te historię, ogólnie to nie załatwiał się, dostał czopek, potem ruszyła lawina, lawina została poskromiona - aż do dzisiaj, dziś znów zaczęła się biegunka (wczoraj skończył dostawać antybiotyk), morfologia się poprawiła, ale kot dostał w międzyczasie depresji kaftanikowej

Robie wszystko, by mu ułatwić rekonwalescencję, zmieniam kaftanik na kołnierz co jakis czas (w kaftanie może chociaz sobie łapki i główke czyścić, bo dostawał na psyche już), juz wszystko chyliło się ku dobremu, kiedy to wczoraj kot przez chwilę nieuwagi w nocy wyrwał sobie futro na ogonie - teraz nie daje sie tam dotknąć, warczy i syczy, a robi pod siebie znowu i ciezko go podmyć nawet, a jak tylko zdejme mu kołnierz, to zaraz dopada do szwów na brzuchu (zdjęcie dopiero w piątek), kołnierz cały w g... co chwile, bo on maniakalnie próbuje sie tam dostać, ja nie nadążam już z praniem itd., nie moge normalnie pracować, funkcjonować, naprawde jakas masakra

Wydałam już na kota przez ten tydzień półtora tysiąca i powoli zaczyna mi brakować kasy, zeby co chwile jezdzić do weta, nie wiem juz na ile to moja panika, a na ile realne objawy pogorszenia jego stanu, a na ile tylko nerwy obu stron...
Pomóżcie ludzie, bo naprawde nie wiem juz co robic




