lilianaj pisze:Jednak nie poszłam do pracy ani wczoraj, ani dzisiaj. Głową muru nie przebiję i własnych możliwości nie przeskoczę. Nie dało się pracować z kapiącym nosem. To w ogóle nie uchodzi żeby służba zdrowia była bardziej "na wykończeniu", niż pacjent. No to wzięłam zwolnienie lekarskie do piątku, zakupiłam w aptece reklamówkę specyfików, które to mają w cudowny sposób mnie uzdrowić i czekam, aż mi przejdzie. Najchętniej, to bym ten czas przespała, ale to było możliwe, zanim wydałam na świat potomstwo. Zasypiałam, jak choróbsko przychodziło, a budziłam się, jak odchodziło. Teraz tak się nie da. Niezależnie od samopoczucia, muszę się wywiązywać z obowiązków. Ale szkoda życia na narzekanie. I tak nic ono nie pomoże. Zresztą nie jest źle. Po połknięciu wagonu proszków, mój nos przestał masakrycznie przeciekać, pozostało jeno ogólne rozbicie oraz kołowatość umysłowa. Na szczęście nie muszę się wspinać na wyżyny intelektualne. Chociaż dziś, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wybrałam się do koleżanki, z którą byłam wcześniej wstępnie umówiona. I źle zrobiłam, bo trudno jest się efektywnie komunikować, jak człowiek jest w stanie marzyć tylko o tym żeby przylgnąć do własnej kanapy i przykryć się kocykiem. Ale wiem, że ona czekała i może nawet nie do końca wierzyła w mój morderczy katar, toteż się zmusiłam do mobilizacji. Nie wypadało nie jechać. Tyle, że kiepski był dziś ze mnie kompan. Mam nadzieję, że się nie zarazi.
Napędziłam sobie dziś strachu. Rano chciałam zrobić zakupy, ale mi to uniemożliwił brak portfela w kieszeni, w której go zwykle noszę. Pomyślałam, że pewnie go przełożyłam do torby z Zosi nutami. Ale tam też tegoż portfela nie było. Wyobrażając sobie wszelkie możliwe konsekwencje spustoszenia na moim koncie, zrobiłam drobiazgowy rachunek sumienia, z wyszczególnieniem wszystkich miejsc, w których ostatnio za cokolwiek płaciłam. I wyszło mi, że płaciłam w domu kurierowi, jak przyniósł dwie paczki z zooplusa. Ubrałam się ciepło w garderobę syberyjską i poleciałam przeszukiwać samochód. Przy okazji zrobiłam symboliczny porządeczek. Ale portfela tam nie było. I w torebce też nie. Nie leżał także na szafce z butami, ani na komodzie z kluczami, ani na podłodze pod wieszakiem na kurtki. Jak już się porządnie zmartwiłam i wymodliłam do świętego Antoniego, to zajrzałam do reklamówki z nowiutkim metronomem, który to pani fortepianowa kazała zakupić dla Zosi. I tam właśnie był mój portfel, czernił się na dnie, zeszmacony nieco i starannie zakryty beretem. Takim z antenką. Aż mi ulżyło...
Wczoraj przyszła fontanna dla kotów. Szału nie ma. Orbiś dalej sterczy w łazience i prosi o odkręcenie kranu żeby się napić. Muszę polatać z tą fontanną po domu, może ustawiona w innym miejscu wzbudzi więcej entuzjazmu.
Florcia podejrzanie pomiaukuje... Wygląda już jak za panieńskich lat. Wróciła do formy. I futerko ma piękne i oczka jej się błyszczą. Z nadzieją czekam aż się wola Boża we Florciowej duszyczce odezwie. Bo trzy koty, to zdecydowanie za mało.
Koleżanka ABSOLUTNIE SIĘ NIE OBRAZIŁA. Lilianko kochana ,ja istotnie czekałam bo kto by na Twoja wizytę nie czekał? Napsłąś ,wczesniej ,z e tylko katar a reszta w formie i widac sie rozwinęło choróbsko na maxa

Z portfelem to już masz kolejna przygodę...Pamietasz bramke na autostradzie? Ufff na szczęscie wszystko się znalazło
Zdrowiej kochana,zdrowiej. Martwiłam sie o Ciebie bo kompletnnie nie byłas soba, Szarutka byłas i smutna,Zniknął Twój błysk i tak madre słowa które mówisz,
Kwiatek cudowny,Karma tez smakuje,
Zdrowiej kochana.W sobote będe miłą łacznośc