» Wto paź 11, 2016 13:01
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą
Czuję się tak, jakbym łyknęła sobie herbatkę z cykuty, a potem okazało się, że jestem egzemplarzem nieswoiście odpornym i mogę sobie żyć dalej. Albo, jakbym skąpała duszyczkę własną w substancji żrącej, a następnie włożyła ją w szanowny organizm do dalszego użytkowania...
Łażę sobie, a czasem nawet biegam, ale jestem zdecydowanie przytruta. Historią mianowicie.
Mam taka pacjentkę: panią Janeczkę. Chodzę do niej na różne uzdrawiające seanse już z dziesięć lat i niezmiennie bardzo ją lubię. Pani Janeczka urodziła się w Święto Zmarłych w tysiąc dziewięćset dwudziestym którymś roku, gdzieś pod Lwowem, jako jedno z wielu dzieci zamożnej ziemiańskiej rodziny. W jej domu bywał Ignacy Mościcki wraz z rodziną oraz świtą przyboczną. Pani Janeczka doskonale go pamięta i ma o nim jak najlepsze mniemanie. Sama też zachowała styl i klasę prawdziwie wielkiej damy, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. To naprawdę dobra, ciepła i szlachetna osoba. Przy tym bardzo subtelna, dla wszystkich zawsze życzliwa. Ma wiele chorób, ale najbardziej dokuczają jej zadawnione urazy, których doznała w syberyjskiej kopalni, dokąd to w młodości raczyli ją wywieźć sowici. Boli ją szczęka, zdruzgotana wówczas podczas przesłuchań, boli obojczyk i ręka, połamane kijami przez ruskich strażników, którzy w ten sposób zachęcali uwięzionych do pracy ponad siły i boli ją starość. Wszystko ją boli. Ale najbardziej siarczyście męczy ją samotność. Pan Zygmunt, jej wiecznie ponury mąż, tyczkowaty myśliwy, z oczami patrzącymi tak przenikliwie, jak nikt inny i bujną brodą świętego Mikołaja - zmarł zimą dwa lata temu, będąc już w bardzo szacownym wieku. I zrozpaczona pani Janeczka została sama w swoim mieszkaniu, w szarym bloku na warszawskim Bemowie, wśród martwych myśliwskich trofeów. Ma co prawda córkę z pierwszego małżeństwa, bardzo miłą zresztą. Tylko, że owa córka mieszka aż w Stanach Zjednoczonych, w Arizonie i odwiedza matkę rzadko, bo musi pilnować własnych wnuków. Pani Janeczka do córki też nie pojedzie, bo jeśliby nawet cudem przeżyła długą podróż, to dobiją ją arizońskie tropiki. Trzy razy w tygodniu przychodzi do niej zaprzyjaźniona opiekunka, która robi zakupy, gotuje, sprząta i czasem, przy dobrej pogodzie, wyprowadzi na spacer. Ale pani Janeczka płacze, że w głowie jej się kręci i nie ma się do kogo odezwać. Zdecydowanie, nie powinna mieszkać sama. Inni moi pacjenci, a najczęściej ich dzieci, zatrudniają w takiej sytuacji panią z Ukrainy, która za dwa tysiące miesięcznie, całodobowo i kompleksowo opiekuje się starszą osobą. W ten sposób znam sporo naprawdę zacnych Ukrainek, które często mi asystują przy opatrywaniu rozległych ran u leżących pacjentów. Bieda wygnała je z domu. Pracując u nas, utrzymują tam całe swoje rodziny. Czasem odkładają pieniądze na konieczne operacje dla swoich bliskich, bo u nich leczenie jest płatne. Nigdy nie spotkałam się z jakąkolwiek swarliwością ze strony takiej osoby. Tak, więc, pełna dobrej woli, zaproponowałam pani Janeczce zatrudnienie jakiejś pani z Ukrainy do opieki. I wtedy pani Janeczka spąsowiała, aż się bałam, że ją apopleksja trafi. Była bardzo wzburzona i pierwszy raz usłyszałam, jak używa podniesionego głosu:
- Pani Lideczko! - tak do mnie mówi, a ja jej nie poprawiam. - I ja, z własnej woli miałabym wpuścić do domu Ukrainkę? To ja już wolę Polce dwa razy tyle zapłać! Ukrainkę - nigdy! Pani Lideczko, co pani mówi? Przecież oni nas mordowali!
- Ale to przecież już inni ludzie. Minęło siedemdziesiąt lat. Też są biedni, mają wojnę u siebie.- próbowałam załagodzić sytuację.
- Nic nie szkodzi, że minęło siedemdziesiąt lat. To dzicz i żaden czas tego nie zmieni! Zasłużyli sobie na wojnę!
O rety! Tego się nie spodziewałam. Aż mi uszy zmroziło, bo co innego śmierć na wojnie, gdzie wszyscy nawzajem się mordują, a znów czymś innym jest samoobrona napadniętego, młodego kraju, dziesiątki lat później. Ale na tym dyskusja na temat ukraińskiej opiekunki się skończyła. Zrozumiałam, że moja miła pacjenta ma w tym miejscu zamrożoną traumę i przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Ale ostatnio pojawiło się na rynku dużo książek o rzezi Polaków na Ukrainie w czasie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu. Przeczytałam jedną z nich, relację o doświadczeniach Polaków na Wołyniu. A potem poszłam do kina na film Wojciecha Smarzewskiego. I zrozumiałam, o co chodziło pani Janeczce. Niby człowiek uczył się historii w szkole, ale czym innym jest pusta wiedza, a czym innym świadomość faktów. Pani Janeczka przeżyła, bo była w gułagu na Syberii i co za paradoks, to było jej szczęście. Jej braci sowieci wtedy nie złapali, bo matka kazała chłopcom uciekać przez okno do ogrodu. Myślała, że kobiet żołnierze nie ruszą. Ruszyli. Nie wszyscy bracia pani Janeczki zginęli z rąk Ukraińców, więc po wojnie, jak się spotkała we Wrocławiu z ocalałymi, to biedna usłyszała relację z pierwszej ręki. Takie wydarzenia niszczą człowieka, kładą się cieniem na całym późniejszym życiu. Nie pozwalają wyzwolić się z krwawej przeszłości i cieszyć się zwyczajnym szczęściem. Chwila, w której wyszłam z kina, była dla mnie prawdziwą ulgą. Zbliżała się północ. Była spokojna noc. Jak wracałam, ulice były puste, bo ludzie spali, bezpieczni w swoich domach. Gdzieniegdzie okna świeciły niebieskim światłem telewizorów. Jesienne liście tańczyły na jezdni, gnane podmuchem wiatru i pędem samochodów. Jak zwykle po ciemku, w białołęckich krzakach mógł czyhać dzik, więc trzeba było jechać ostrożnie. Weszłam do domu i wytuliłam najpierw - terapeutycznie - wszystkie koty, które wyszły mnie powitać w drzwiach, a zaraz potem śpiące w swoich łóżkach dzieci, którym nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Człowiek nawet sobie nie uświadamia, jakie to szczęście, że ma gdzie mieszkać i co jeść, że ma spokojną pracę, dzięki której może zapewnić godny byt swojej rodzinie. Jakie to szczęście, że w Polsce naszych czasów jest pokój. I jaka to skrajna głupota, że nasi politycy tak się ze sobą szarpią. Zazwyczaj denerwujemy się drobiazgami, które nie są tego warte. Wczoraj Paweł poślizgnął się na schodach, upadł i stłukł szybkę od tableta. Porwał buty. Płakał, bo się bał, że ja będę się złościć. Pojechaliśmy do sklepu po nowe buty, przy okazji kupiłam mu nowe ciuchy. A tablet oddam do naprawy i szybkę się wymieni. To nieistotne. Najważniejsze, że dziecku nic się nie stało. Julek zerwał strunę od pożyczonej gitary i przyniósł ze szkoły trzy tróje z plusem. Strunę kupię w sklepie muzycznym, nauczyciel od muzyki ją wymieni, a Julek przysiądzie do nauki i tróje poprawi. Zosia, póki co, porażek nie zgłosiła. Przed chwilą kurier przytaszczył paczkę z zooplusa, która wygląda, tak jakby ją pociąg przejechał. Ale puszki z jedzeniem i worek ze żwirkiem są całe. Zapłaciłam i z uśmiechem podziękowałam chłopakowi, za to, że ten majdan wtaszczył na górę. A on się oduśmiechnął. Obyśmy tylko zdrowi byli.
Ale pani Janeczka w jednym nie miała racji. To wcale nie chodzi o to, że Ukraińcy, to dziki naród. Wśród zbrodniarzy nazistowskich zdarzali się ludzie doskonale wykształceni, a ich ofiary wywodziły się z różnych narodów. Poczciwi rolnicy w Radziłowie, Jedwabnym i Wąsoszu także dopuszczali się drastycznych mordów na społeczności żydowskiej. I ja noszę w tym miejscu zamrożoną traumę mojej babci, która jako dziewczynka, widziała tamte wydarzenia. Tak jakby kastowa wina tamtej populacji, była dziedziczna. Ba, nie trzeba szukać zbyt daleko, w mrokach historii. Za mojego życia dochodziło do ludobójstwa we współczesnej Europie, w krajach byłej Jugosławii, czy chociażby w Afryce, w Rwandzie. Obecnie wojną ogarnięta jest Syria i wiele innych państw. A nawet, jak nie ma wojny, to ludzie dopuszczają się okrucieństw, których potworność nie mieści się w głowie. Chociażby wobec zwierząt. Jest tak, jakby gdzieś w człowieczej podświadomości drzemał sobie czarny upiór, który ożywa, gdy jest karmiony nienawiścią. Albo zawiścią. Bo każdy człowiek nosi w sobie taką uśpiona bestię, żądną krwi i zagłady, a nie każdy i nie zawsze, jest w stanie ją okiełznać. Zwierzęta tego nie mają. Polują, gdy są głodne, walczą o terytorium, samce rywalizują o samice, ale nigdy się nad sobą wzajemnie nie znęcają. Nie stosują wobec siebie tortur. A moje ragdolle w każdej komórce kociego ciałka mają więcej miłości, niż się zmieści w całym człowieku.
Jedno jest pewne: przysłowie "Kto mniej wie, ten spokojnie śpi" jest prawdziwe. Mam koszmary. Czuję posmak tej herbatki z cykuty.
A pies się nie pojawił. To znaczy, ja go nie widziałam. Wystawione jedzenie znika.