Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon paź 10, 2016 21:36 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Psiulek dostał jeść, więc może wróci? :ok:

viewtopic.php?f=13&t=177242
lilianaj, pewnie znasz niektórych hodowców ragdolli z Warszawy. Może komuś zaginął ten biedak lub rozpozna w nim kota ze swojej hodowli?
To tylko ja,
Tż Gretty
:cat3: Kot. Nie dla idiotów!

Gretta

Avatar użytkownika
 
Posty: 35235
Od: Wto lip 18, 2006 12:53
Lokalizacja: "wesołe miasteczko" (Trybunalskie)

Post » Wto paź 11, 2016 13:01 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Czuję się tak, jakbym łyknęła sobie herbatkę z cykuty, a potem okazało się, że jestem egzemplarzem nieswoiście odpornym i mogę sobie żyć dalej. Albo, jakbym skąpała duszyczkę własną w substancji żrącej, a następnie włożyła ją w szanowny organizm do dalszego użytkowania...
Łażę sobie, a czasem nawet biegam, ale jestem zdecydowanie przytruta. Historią mianowicie.
Mam taka pacjentkę: panią Janeczkę. Chodzę do niej na różne uzdrawiające seanse już z dziesięć lat i niezmiennie bardzo ją lubię. Pani Janeczka urodziła się w Święto Zmarłych w tysiąc dziewięćset dwudziestym którymś roku, gdzieś pod Lwowem, jako jedno z wielu dzieci zamożnej ziemiańskiej rodziny. W jej domu bywał Ignacy Mościcki wraz z rodziną oraz świtą przyboczną. Pani Janeczka doskonale go pamięta i ma o nim jak najlepsze mniemanie. Sama też zachowała styl i klasę prawdziwie wielkiej damy, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. To naprawdę dobra, ciepła i szlachetna osoba. Przy tym bardzo subtelna, dla wszystkich zawsze życzliwa. Ma wiele chorób, ale najbardziej dokuczają jej zadawnione urazy, których doznała w syberyjskiej kopalni, dokąd to w młodości raczyli ją wywieźć sowici. Boli ją szczęka, zdruzgotana wówczas podczas przesłuchań, boli obojczyk i ręka, połamane kijami przez ruskich strażników, którzy w ten sposób zachęcali uwięzionych do pracy ponad siły i boli ją starość. Wszystko ją boli. Ale najbardziej siarczyście męczy ją samotność. Pan Zygmunt, jej wiecznie ponury mąż, tyczkowaty myśliwy, z oczami patrzącymi tak przenikliwie, jak nikt inny i bujną brodą świętego Mikołaja - zmarł zimą dwa lata temu, będąc już w bardzo szacownym wieku. I zrozpaczona pani Janeczka została sama w swoim mieszkaniu, w szarym bloku na warszawskim Bemowie, wśród martwych myśliwskich trofeów. Ma co prawda córkę z pierwszego małżeństwa, bardzo miłą zresztą. Tylko, że owa córka mieszka aż w Stanach Zjednoczonych, w Arizonie i odwiedza matkę rzadko, bo musi pilnować własnych wnuków. Pani Janeczka do córki też nie pojedzie, bo jeśliby nawet cudem przeżyła długą podróż, to dobiją ją arizońskie tropiki. Trzy razy w tygodniu przychodzi do niej zaprzyjaźniona opiekunka, która robi zakupy, gotuje, sprząta i czasem, przy dobrej pogodzie, wyprowadzi na spacer. Ale pani Janeczka płacze, że w głowie jej się kręci i nie ma się do kogo odezwać. Zdecydowanie, nie powinna mieszkać sama. Inni moi pacjenci, a najczęściej ich dzieci, zatrudniają w takiej sytuacji panią z Ukrainy, która za dwa tysiące miesięcznie, całodobowo i kompleksowo opiekuje się starszą osobą. W ten sposób znam sporo naprawdę zacnych Ukrainek, które często mi asystują przy opatrywaniu rozległych ran u leżących pacjentów. Bieda wygnała je z domu. Pracując u nas, utrzymują tam całe swoje rodziny. Czasem odkładają pieniądze na konieczne operacje dla swoich bliskich, bo u nich leczenie jest płatne. Nigdy nie spotkałam się z jakąkolwiek swarliwością ze strony takiej osoby. Tak, więc, pełna dobrej woli, zaproponowałam pani Janeczce zatrudnienie jakiejś pani z Ukrainy do opieki. I wtedy pani Janeczka spąsowiała, aż się bałam, że ją apopleksja trafi. Była bardzo wzburzona i pierwszy raz usłyszałam, jak używa podniesionego głosu:
- Pani Lideczko! - tak do mnie mówi, a ja jej nie poprawiam. - I ja, z własnej woli miałabym wpuścić do domu Ukrainkę? To ja już wolę Polce dwa razy tyle zapłać! Ukrainkę - nigdy! Pani Lideczko, co pani mówi? Przecież oni nas mordowali!
- Ale to przecież już inni ludzie. Minęło siedemdziesiąt lat. Też są biedni, mają wojnę u siebie.- próbowałam załagodzić sytuację.
- Nic nie szkodzi, że minęło siedemdziesiąt lat. To dzicz i żaden czas tego nie zmieni! Zasłużyli sobie na wojnę!
O rety! Tego się nie spodziewałam. Aż mi uszy zmroziło, bo co innego śmierć na wojnie, gdzie wszyscy nawzajem się mordują, a znów czymś innym jest samoobrona napadniętego, młodego kraju, dziesiątki lat później. Ale na tym dyskusja na temat ukraińskiej opiekunki się skończyła. Zrozumiałam, że moja miła pacjenta ma w tym miejscu zamrożoną traumę i przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Ale ostatnio pojawiło się na rynku dużo książek o rzezi Polaków na Ukrainie w czasie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu. Przeczytałam jedną z nich, relację o doświadczeniach Polaków na Wołyniu. A potem poszłam do kina na film Wojciecha Smarzewskiego. I zrozumiałam, o co chodziło pani Janeczce. Niby człowiek uczył się historii w szkole, ale czym innym jest pusta wiedza, a czym innym świadomość faktów. Pani Janeczka przeżyła, bo była w gułagu na Syberii i co za paradoks, to było jej szczęście. Jej braci sowieci wtedy nie złapali, bo matka kazała chłopcom uciekać przez okno do ogrodu. Myślała, że kobiet żołnierze nie ruszą. Ruszyli. Nie wszyscy bracia pani Janeczki zginęli z rąk Ukraińców, więc po wojnie, jak się spotkała we Wrocławiu z ocalałymi, to biedna usłyszała relację z pierwszej ręki. Takie wydarzenia niszczą człowieka, kładą się cieniem na całym późniejszym życiu. Nie pozwalają wyzwolić się z krwawej przeszłości i cieszyć się zwyczajnym szczęściem. Chwila, w której wyszłam z kina, była dla mnie prawdziwą ulgą. Zbliżała się północ. Była spokojna noc. Jak wracałam, ulice były puste, bo ludzie spali, bezpieczni w swoich domach. Gdzieniegdzie okna świeciły niebieskim światłem telewizorów. Jesienne liście tańczyły na jezdni, gnane podmuchem wiatru i pędem samochodów. Jak zwykle po ciemku, w białołęckich krzakach mógł czyhać dzik, więc trzeba było jechać ostrożnie. Weszłam do domu i wytuliłam najpierw - terapeutycznie - wszystkie koty, które wyszły mnie powitać w drzwiach, a zaraz potem śpiące w swoich łóżkach dzieci, którym nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Człowiek nawet sobie nie uświadamia, jakie to szczęście, że ma gdzie mieszkać i co jeść, że ma spokojną pracę, dzięki której może zapewnić godny byt swojej rodzinie. Jakie to szczęście, że w Polsce naszych czasów jest pokój. I jaka to skrajna głupota, że nasi politycy tak się ze sobą szarpią. Zazwyczaj denerwujemy się drobiazgami, które nie są tego warte. Wczoraj Paweł poślizgnął się na schodach, upadł i stłukł szybkę od tableta. Porwał buty. Płakał, bo się bał, że ja będę się złościć. Pojechaliśmy do sklepu po nowe buty, przy okazji kupiłam mu nowe ciuchy. A tablet oddam do naprawy i szybkę się wymieni. To nieistotne. Najważniejsze, że dziecku nic się nie stało. Julek zerwał strunę od pożyczonej gitary i przyniósł ze szkoły trzy tróje z plusem. Strunę kupię w sklepie muzycznym, nauczyciel od muzyki ją wymieni, a Julek przysiądzie do nauki i tróje poprawi. Zosia, póki co, porażek nie zgłosiła. Przed chwilą kurier przytaszczył paczkę z zooplusa, która wygląda, tak jakby ją pociąg przejechał. Ale puszki z jedzeniem i worek ze żwirkiem są całe. Zapłaciłam i z uśmiechem podziękowałam chłopakowi, za to, że ten majdan wtaszczył na górę. A on się oduśmiechnął. Obyśmy tylko zdrowi byli.
Ale pani Janeczka w jednym nie miała racji. To wcale nie chodzi o to, że Ukraińcy, to dziki naród. Wśród zbrodniarzy nazistowskich zdarzali się ludzie doskonale wykształceni, a ich ofiary wywodziły się z różnych narodów. Poczciwi rolnicy w Radziłowie, Jedwabnym i Wąsoszu także dopuszczali się drastycznych mordów na społeczności żydowskiej. I ja noszę w tym miejscu zamrożoną traumę mojej babci, która jako dziewczynka, widziała tamte wydarzenia. Tak jakby kastowa wina tamtej populacji, była dziedziczna. Ba, nie trzeba szukać zbyt daleko, w mrokach historii. Za mojego życia dochodziło do ludobójstwa we współczesnej Europie, w krajach byłej Jugosławii, czy chociażby w Afryce, w Rwandzie. Obecnie wojną ogarnięta jest Syria i wiele innych państw. A nawet, jak nie ma wojny, to ludzie dopuszczają się okrucieństw, których potworność nie mieści się w głowie. Chociażby wobec zwierząt. Jest tak, jakby gdzieś w człowieczej podświadomości drzemał sobie czarny upiór, który ożywa, gdy jest karmiony nienawiścią. Albo zawiścią. Bo każdy człowiek nosi w sobie taką uśpiona bestię, żądną krwi i zagłady, a nie każdy i nie zawsze, jest w stanie ją okiełznać. Zwierzęta tego nie mają. Polują, gdy są głodne, walczą o terytorium, samce rywalizują o samice, ale nigdy się nad sobą wzajemnie nie znęcają. Nie stosują wobec siebie tortur. A moje ragdolle w każdej komórce kociego ciałka mają więcej miłości, niż się zmieści w całym człowieku.
Jedno jest pewne: przysłowie "Kto mniej wie, ten spokojnie śpi" jest prawdziwe. Mam koszmary. Czuję posmak tej herbatki z cykuty.

A pies się nie pojawił. To znaczy, ja go nie widziałam. Wystawione jedzenie znika.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Wto paź 11, 2016 13:42 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Pokój i zdrowie to najważniejsze wartości, a najmniej doceniane. I nigdy nie powinny być pewne, a traktuje się je jak pewnik.
Ta starsza pani raczej się nie zmieni już. Pielęgnuje w sobie wspomnienia dobre i złe, są na pewno jej skarbem, wszystkim co ma. Szkoda jednak, że nie jest z córką. Tak się wydaje, że się podróży nie przeżyje, że w innym środowisku nie da się funkcjonować, a potem się okazuje, że nie jest tak źle. Czasem gorzej jest zostać w domu samemu. Moja ciocia, która ma 80 lat rozważała wyjazd nad morze autobusem. I też ciągle mówiła i jej mówili, że nie przeżyje, że nie da rady, że to i tamto jednak w domu dla niej było jeszcze gorzej, bo siedziała całymi dniami sama, wnuczki o niej zapomnieli i reszta rodziny też, a koleżanki poumierały. Tylko ja jej mówiłam, że czasem warto zaryzykować, że na pewno nic się nie stanie, co roku bardziej zaawansowane babcie podróżują i przeżywają a pan kierowca busa wożący starowinki też powiedział, że jeszcze żadna nie umarla. Ciocia pojechała, nie dość, że podróż zniosła bardzo dobrze, to jeszcze się super bawiła. I była bardzo radosna, nie to co w swoim ciemnym małym domku, gdzie tylko wspomnienia zostały bo już prawie nikt nie przychodzi.
Też myślę o swojej starości... i boje się tego. Boje się chorób. Ech... nie będę pisać o tym.
Nadal polecam film Miasto44 - ostatnio leciał na tvp1. To jest wybitne dzieło, rozszarpuje każdą komórkę ciała, jest bardzo rzeczywisty, rzadko kiedy jakiś reżyser potrafi tak stworzyć film, żeby każdą sceną poruszał mnie do głębi. Ogladam ten film przyciskając chusteczkę do nosa i aż podskakuje z nerwów i emocji. Mega dzieło. Jedyne w swoim gatunku tak dobre. Dla mnie Jan Komasa jest mistrzem.

Głaski dla koteczków :) A pieseczek może uciekł komuś za jakąś suczką z cieczką. To chyba nie jest nieprawdopodobne, bo ja raz też znalazłam pod blokiem takiego psa, chudego i chciałam go zabrać do domu, ale nie dał mi się złapać. Potem powiedziałam o tym siostrze i siostra powiedziała, że psy tak właśnie uciekają. I na dowód tego też ten pies więcej się nie pojawił. W dzieciństwie też czasem trafiał do naszego domu pies, który i owszem, pobył u nas z radoscią, ale zaraz na spacerze zwiał i tyle go widzieliśmy. Może to ten jeden z tych "uciekinierów" był. Mojej siostry pies, seter irlandzki, też wielokrotnie zwiał i nie było go parę dni. Co ten pies mial za przygody..., a to schronisko, a to jacyś ludzie, a to znowu coś, jakieś zastrzyki ładowane w niego w schronisku :ryk: Gdyby ten pies umiał pisać to napisałby bestseller o swoich przygodach :ryk:
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Wto paź 11, 2016 18:26 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Po obejrzeniu filmu Miasto 44 nie mogłam się pozbierać. Żaden film dotąd tak mnie nie poruszył.Przerażający i piękny.

wiolka06

 
Posty: 801
Od: Nie paź 10, 2010 19:08

Post » Czw paź 13, 2016 14:47 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Hej Lilianko jak tam??

Jak koteczki? Jak dzieci?

Masz racje... pokoj jest bardzo wazny... wiecie ja nie raz nie dwa sie zastanawialam ze gdyby nie daj boze cos sie pokielbasilo w sytuacji wojny... to te biedne zwierzaki bez nas.... :( Strasznie mnie to przeraza i drze na sama mysl.
Załoga: Pixie, Nitka, Coco i Ćiorny oraz Dixie[*]
Kot Pixior i burasy zapraszają: https://www.facebook.com/PixieKotZCharakterem
Zbiórka hiltonka: https://pomagam.pl/hilton

PixieDixie

Avatar użytkownika
 
Posty: 9834
Od: Czw kwi 23, 2015 7:40
Lokalizacja: TG

Post » Pt paź 14, 2016 12:35 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

PixieDixie pisze:Hej Lilianko jak tam??

Jak koteczki? Jak dzieci?

Masz racje... pokoj jest bardzo wazny... wiecie ja nie raz nie dwa sie zastanawialam ze gdyby nie daj boze cos sie pokielbasilo w sytuacji wojny... to te biedne zwierzaki bez nas.... :( Strasznie mnie to przeraza i drze na sama mysl.

Ja też się nad tym zastanawiałam nie raz i powiem Wam szczerze, że chyba bym uspała koty. Jak sobie pomyslę o takim swiecie jak z Miasto44czy w Pianiście to chciałabym tego moim kotom oszczędzić, a ja bym pewnie też zginęła. Ale nie myślmy o tym.

Co słychać Lilianko?
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Pt paź 14, 2016 14:48 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Kazimierz Dolny słychać.f :mrgreen:

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt paź 14, 2016 16:33 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

:D To będzie fajna relacja! :smokin:
To tylko ja,
Tż Gretty
:cat3: Kot. Nie dla idiotów!

Gretta

Avatar użytkownika
 
Posty: 35235
Od: Wto lip 18, 2006 12:53
Lokalizacja: "wesołe miasteczko" (Trybunalskie)

Post » Sob paź 15, 2016 6:47 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Dzien dobry :)
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Sob paź 15, 2016 13:55 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Mamy reanimację. Miesięczne dziecko nam umiera. Kciuki!!!!!!

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob paź 15, 2016 14:53 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

O Matko.
Trzymam kciuki
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Sob paź 15, 2016 16:51 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Trzymam kciuki!
(ta roześmiana ikonka jakoś do sytuacji nie pasuje)
To tylko ja,
Tż Gretty
:cat3: Kot. Nie dla idiotów!

Gretta

Avatar użytkownika
 
Posty: 35235
Od: Wto lip 18, 2006 12:53
Lokalizacja: "wesołe miasteczko" (Trybunalskie)

Post » Sob paź 15, 2016 16:56 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Trzymam cały czas i boję się odezwać....

waanka

Avatar użytkownika
 
Posty: 2429
Od: Czw paź 30, 2014 20:36
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob paź 15, 2016 23:32 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

?

Prosiłam Boga o wsparcie
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Sob paź 15, 2016 23:50 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

To jakiś koszmar. Mam wrażenie, że znowu obejrzałam jakiś makabryczny film. Ze sobą w jednej z ról głównych. Ale życie także potrafi pisać paskudne scenariusze. W realu. Jak sobie pomyślę, że to wydarzyło się naprawdę, to mam ochotę wrzeszczeć, ile sił w płucach. Widziałam ludzi umierających z głodu, wśród sterty żarcia. Bo na skutek nowotworów, wypadków, przypadków i chorób, nie mieli jelit, albo pożywienie im się nie wchłaniało. Jak pracowałam na żywieniu pozajelitowym przywozili nam skrajnie wyniszczonych pacjentów. Zakładało im się specjalne cewniki prosto do prawej komory i dostawali jedzonko od razu gotowe do rozprowadzenia po komórkach. Zazwyczaj, po doprowadzeniu do porządku i specjalnym przeszkoleniu w jałowej obsłudze płynnej wałówki, wychodzili do domu. I żyli latami, dopóki ich sepsa nie zmogła. Ale, czegoś takiego, jak dziś, to jeszcze w życiu nie widziałam. I mam nadzieję, że już nie zobaczę. Przecież w naszych czasach dzieci nie umierają z głodu. Mam ochotę amputować sobie pamięć. Nie da się nie płakać.
To miał być przecież zwyczajny, rutynowy dzień. Wstawiłam pranie. Niebieskie. Tego zawsze jest dużo. A jak powiesiłam mokre rzeczy na rozkładanej suszarce, kotom zachciało się bawić w ganianego. Gustawek zwiewał, jak szalony, bo polował na niego straszny Aleksik szablozębny. Widocznie bał się, kocurek mój najcięższy, że ktoś mu zatopi w kuperku mleczaki, bo z rozpędu wskoczył na tą suszarkę z praniem. I tak już obciążone molekuły suszarki nie wytrzymały jednak wagowej presji Gustawka i Aleksia i wszystko elegancko się wygięło i runęło. Julek z Zosią trzymali ustrojstwo, a ja próbowałam naprostować powyginane pręty, obiecując przy tym Gustawkowi, że jak skończę, to on zostanie sfinksem. Ale oczywiście, na groźbach się skończyło, bo mnie po prostu ekscytuje osobista kocia puchatość. Aleksika oszczędziłam już drugi raz. Został mu wybaczony fakt, że moje prześliczne orchidee przekwitły... mechanicznie i tylko łyse patyki z nich sterczą. Bo jak człowiek kocha, to wszystko wybaczy. I kot też. Aleksik jest przepięknym młodzieniaszkiem. Olśniewa i urodą i charakterem. Odebrałam niedawno jego poprawiony rodowód i zaczynam rozważać los jego... fabryki testosteronu. Szkoda by było się pozbywać tak cennej wytwórni. Ale jeszcze jest za wcześnie, na takie plany.
Kazałam dzieciom odrabiać lekcje. Zosia grała. Lubię słuchać, jak ćwiczy, bo ona naprawdę pięknie gra. Po dwadzieścia razy każdy utwór. W międzyczasie zrobiłam placki ziemniaczane na obiad. A potem musiałam jechać do pracy, na dyżur. Na dworze, mimo pięciu stopni powyżej zera, był okropny ziąb. Padał deszcz i wiał przenikliwie lodowaty wiatr. Ale w samochodzie było ciepło i miło. Włączyłam Vivaldiego "Cztery pory roku' i byłam bardzo zadowolona z życia. Zadowolenie to uległo nieznacznej redukcji, gdy zobaczyłam tłumy chorych w poczekalni. Ale jakoś się z tym uporaliśmy. I wtedy weszła ta kobieta. Spokojnie podeszła żeby zarejestrować dziecko na wizytę u lekarza. Młoda Ukrainka bez dokumentów, ubezpieczenia, peselu, karty pobytu. Dziecko położyła wcześniej na ławce. Zerknęłam, bo się przestraszyłam, że spadnie. Boże Miłosierny... Skrajnie wychudzona twarzyczka, była straszliwie blada. Wokół ust sinica. Otwarte oczy dziecka, wielkie w porównaniu do maleńkiej, wyniszczonej buzi, nie mrugały. A potem zaczął się horror. Zawiniątko szybko do gabinetu pediatry. na tą wysoka kozetkę. Źrenice nieruchome i rozszerzone. Rozpiąć kombinezon. Różowy. Kaftanik. Jeszcze nigdy nie oglądałam aż tak wychudzonego człowieka. Widzę wystający mostek, połączenia żeber, stawy barkowe powleczone przezroczystą niemal skórą. Nad tym wszystkim, sterczą wygięte w łuki obojczyki. Nie ma mięśni. Pediatra mówi, że ten marmurkowy wzór na skórze, to plamy opadowe. Starsza doktor. Bardzo mocno starsza. I bardzo dokładna. Ale są pojedyncze oddechy. I pojedyncze uderzenia serca. Dziecko wydaje z siebie dźwięk, który bardziej przypomina jęk, ale jest próbą płaczu. Nie ma jeszcze miesiąca. Człowiek przeżywa bez jedzenia trzy tygodnie. To chłopiec. Ma trzy tygodnie. Reanimujemy. Dzwonię po erkę. Doktor masuje palcem serce, ja lecę po ambu. Maska za duża. Szukam mniejszej, ale każda jest za duża. Biorę, co jest. Dmuchamy i masujemy. Lecę po leki. Hydrocortyzon. Adrenalina. Boże, jaka dawka tej adrenaliny na jakieś półtora, może dwa kilo? Internistka liczy. Potem wywala resztę pacjentów na korytarz. Nie mogę się wkłuć! Boże! Nie mogę się wkłuć! Naczynia są bardzo cienkie i pozapadane, z powodu odwodnienia i centralizacji krążenia. Już wiem, że nie dam rady założyć wenflonu. Jest za gruby. Doktor próbuje ukłuć chłopca piątką w żyłę na głowie. Cieńszej igły nie mamy. Byle tylko podać leki. Jej też się nie udaje. Szukam mięśnia: jak nie pomoże, to już nie zaszkodzi. Pośladków właściwie nie ma. Skóra ślizga się na kościach miednicy. Nóżki lodowate. Aleksik ma grubsze i dłuższe. Ale na cienkim na palec udziku czuję trochę tkanki wokół kości udowej. Podaję leki. Dziecko nie reaguje na ból. Minuty wloką się, jak godziny. Matka nie mówi po polsku. Trochę rozumie. Ja kaleczę ruski, którego się w końcu przed dwudziestu kilku laty uczyłam. Ale jakoś się dogadujemy. Przyjechała z Ugańska w marcu. To jej pierwsze dziecko. Rodziła w warszawskim szpitalu Dziecko dostało dziesięć punktów Apgar. Wczoraj było bardzo nerwowe, ale nie poszła do lekarza, bo nie miała dokumentów. Karmiła piersią. Rybionek jadł ostatnio o szóstej rano. Jest po drugiej. Kobieta jest w szoku. Trudno się z nią porozumieć. Zachowuje się, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Nie płacze. Nie krzyczy. Siedzi otępiała ze strachem w oczach. Erki nie ma. Dzwonimy jeszcze raz. W końcu przyjeżdżają, akurat w momencie, gdy dziecko nam już zupełnie staje. Przejmują reanimację. Intubacja. Odsysanie. Mają monitor, na którym widać rytm palca, uciskającego klatkę piersiową. Nie mogą wyjechać, dopóki się nie zakłują. Piętnasta, czy szesnasta próba okazuje się trafiona. Leki poszły. Kroplówka kapie. Mamy nadzieję, że adrenalina zrobi swoje i zmobilizuje organizm do walki. Ale ta drobna człowieczka kruszyna nie ma już przecież zapasów energetycznych. Organizm zużył własne mięśnie. To co ma mobilizować? W końcu przekładają dziecko do inkubatora. I dalej prowadząc reanimację, odjeżdżają. Umawiamy się, że szpital powiadomi policję. Matka zostaje. Chce pójść do domu. Internistka ma w oczach żądzę mordu. Tłumaczę kobiecie, jak ma dojechać do szpitala. Wszystko piszę na kartce. Staram się nie myśleć, dlaczego to dziecko trafiło do nas tak późno, kiedy było już w agonii? Przecież przy pierwszym dziecku matki dostają sraczki ze strachu, jak noworodek piśnie... Dlaczego było zagłodzone? Matka pochodzi w tej części Ukrainy, w której toczą się działania wojenne. Pewnie nie jedno widziała i inaczej ocenia realia. Może nie miała pokarmu? Może chodziła do pracy i karmiła syna tylko wtedy, gdy wróciła do domu? Skoro wynajmują mieszkanie na Bemowie, to znaczy, że mają jakieś pieniądze. Dlaczego nie kupili mleka w proszku? Gdyby to był jakiś zespół wad wrodzonych, to dziecko zmarłoby wcześniej. Wszystko wskazuje na niewystarczającą podaż pokarmu. Jakie ta istota ludzka musiała znosić cierpienia... W świetle współczesnej wiedzy medycznej maleństwo ma nikłe szanse na przeżycie. I nie ma żadnych szans na prawidłowy rozwój i normalne życie. Raczej nie będzie krzepkim Kozakiem.
Mieliśmy jeszcze potem dwie osoby z paskudną reakcją alergiczną i pana z zawałem, jakieś rwy kulszowe, zapalenia płuc, czyli to, co zwykle.
Parszywy dyżur. Dzisiaj nie cierpię swojej pracy.
Nie upiję się, bo muszę rano jechać na Koło żeby kupić Zosi strój łowicki na konkurs pieśni narodowych.
Nie mogę przeboleć tego dzieciaka. No, nie mogę, po prostu.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: magnolia.bb i 16 gości