Historia pewnego cudzoziemca + mała Hania

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob wrz 17, 2016 22:17 Historia pewnego cudzoziemca + mała Hania

Cześć! Zapraszam do wątku Bobcia, który jest ze mną od 19 lipca.

Ponieważ otoczenie ma już dosyć słuchania o moim kotełku, to będę uzewnętrzniał się tutaj :lol: Poza tym chciałbym wam opowiedzieć naszą historię.

Oto i bobcio:

Obrazek

A historia... Cóż, będzie elaborat, ale przecież nikogo nie zmuszam do czytania :wink:

Wszystko zaczęło się od tego, że wcale nie chciałem mieć kota. Ot, tak po prostu, nie chciałem i już. Nie nadaję się, często wyjeżdżam, prowadzę BARDZO nieustabilizowany tryb życia i nawet sam nie potrafię do końca określić, gdzie ja właściwie mieszkam. Na dokładkę mam alergię.

W rodzinnym domu zawsze były zwierzęta, zarówno psy jak i koty, chociaż od kilku lat od tych drugich trzymałem się na dystans. Głaskanie odbywało się tylko wtedy, kiedy miałem pewność, że zdążę się wykąpać zanim będę cały w wysypce. Za to od dawna już chorowałem na psa. Tłumaczyłem sobie jednak, że to nie byłoby odpowiedzialne, że ciągle nie ma mnie w domu, a w ogóle to w jakim domu, przecież ja się przeprowadzam co kilka miesięcy, wyjeżdżam za granicę, znikam na kilka dni w tygodniu. Sami przyznacie, że raczej marne warunki dla zwierzaka. I to mimo tego, że psy przyzwyczajane od małego, potrafią podróże lubić.

Kota nawet nie brałem pod uwagę. Przecież z alergią bym chyba zwariował, a koty to zwierzaki terytorialne i nie lubią ciągłych zmian miejsca. Męczyłbym się i ja i koteł.

Tyle teorii <lol> Życie jak zwykle zweryfikowało moje poglądy.

Wyjechałem do pracy. Nie na długo, miały być niecałe dwa miesiące. Mieszkałem wraz z kumplem na sporym campingu. Wokół pełno bezdomnych kotów, w większości dziczków, ale kilka starszych całkiem oswojonych. Szczególnie Boniek, ogromny długowłosy kocur "w typie rasy", który każdego wieczora wbiegał nam do domku i domagał się jedzenia. Sporo młodzików, ale takich wyrośniętych, zbyt dzikich, żeby pogłaskać, ale pracujący tam ludzie zawsze coś dla nich mieli do jedzenia. Byłem zaskoczony widokiem, tych kotów było tam pełno i nikogo nie interesowały. Tylko na wjeździe na camping kartka, że kara za karmienie wynosi 50 euro.

Pewnego wieczora wracaliśmy z pracy, jechałem na długich światłach już prawie koło domku, trąbiąc na wszelki wypadek, żeby odstraszyć koty. Dotychczas zawsze działało. Małą, kudłatą kulkę zauważyłem w ostatnim momencie i wyhamowałem dosłownie kilkanaście centymetrów przed nią. Strach pomyśleć co by było, gdybym jechał trochę później, kiedy ściemniło się do końca. Nie miałbym wtedy szans zauważyć kociaka odpowiednio wcześnie. Już i tak niewiele brakowało.

Zakląłem bardzo szpetnie i wysiadłem, żeby sprawdzić, czy kotu na pewno się nic nie stało i czemu nie próbował uciekać. Nie za dobrze widzę w ciemności, ale kumpel powiedział, żebym go zostawił, bo jest chory. Podszedłem bliżej i moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy.

Kotek był maleńki. Maleńki i upiornie, strasznie, makabrycznie chudy. Trzęsący się ze strachu szkielecik, okropnie zasmarkany, z zaropiałymi strupami na oczach (wtedy sądziłem, że oczy zdążył już stracić - tak źle to wyglądało) i brudny tak, że mogłem się tylko domyślać, że powinien być biało-czarny.

Wziąłem go na ręce. Próbował uciec, ale nie widział gdzie ani nie miał już siły. Był tak maleńki, że mieścił mi się na jednej dłoni, chociaż było widać, że to efekt wyniszczenia, a nie wieku. Jak go znalazłem, miał około pięciu tygodni. Trząsł się przerażony dobrą godzinę nim udało mi się go trochę uspokoić.

Prawdę mówiąc byłem pewien, że nie przeżyje nocy. Nie miałem ani jak zabrać go do weterynarza ani Internetu, żeby sprawdzić co robić. Zaprzęgłem całe swoje siły umysłowe do przypomnienia sobie, co w takiej sytuacji może pomóc.

Coś mi się kojarzyło, że rumianek nie jest za dobry, więc oczka przemywałem mocną, czarną herbatą. Co chwilę, aż zaskorupiała ropa rozmiękła i zaczęła odchodzić. Z jednej strony odeszła na tyle, że zobaczyłem oczko, więc ściągnąłem ją pęsetą. Śmierdziało okropnie i chlusnęło świeżą ropą, ale oko było całe, tylko nakryte trzecią powieką. Drugiego oka bałem się ruszać, wyglądało strasznie, ale odchyliłem strup na tyle, żeby ropa miała ujście.

Kumpel pokręcił nosem, że kot ma spać z nami w pokoju, ale nic nie mówił, bo uważał, że i tak nie przetrzyma. Kotek nie chciał jeść ani pić, ale noc przetrwał.

Na początku wziąłem go, nie wierząc, że jest do odratowania. Chciałem po prostu, żeby umarł w cieple, czysty i miziany. Wyczyściłem go, wytarłem i ułożyłem koło poduszki. Nastawiłem budzik, żeby dzwonił co dwie godziny. Jak zadzwonił po raz pierwszy, kocik spał już na moim ramieniu. Resztę nocy zarwałem usiłując się nie wiercić.

Rano, w dziennym świetle zauważyłem, że pod drugim strupkiem też widać oczko, więc znowu akcja ze ściąganiem i znowu lejąca się ropa. To oko było w dużo gorszym stanie. W sensie oba były całkowicie zakryte trzecią powieką, ale tutaj jeszcze było zaczerwienione bardzo i ropa się lała praktycznie bez przerwy. Na dodatek kotek okropnie kichał i nie mógł oddychać przez nos, który był jedną wielką raną. Musiałem go czyścić bardzo ostrożnie, żeby malucha nie bolało. I znowu nie chciał jeść, a ja musiałem się zwinąć do pracy, bo i tak byłem już ostro spóźniony :D

Pewnie dureń jestem, ale dopiero po powrocie (ekstremalnie szybkim - droga w obie strony chyba zajęła mi najwięcej czasu :roll: ) wpadłem na genialną myśl, że skoro kot ma około 5 tygodni, a wygląda jakby nie jadł od baaaardzo dawna, to może zanim znalazł się sam po prostu nie zdążył nauczyć się jeść. Jeszcze dzwoniłem do Polski, żeby mi ludzie sprawdzali różne rzeczy w necie i ktoś wyczytał, że chore koty często nie chcą jeść, ale okazało się, że to nie to. Maluch po prostu sobie nie radził.

Może ktoś napisze, że powinienem z nim przede wszystkim pójść do weterynarza. Byłem. U jednego. Powiedział, że kotka trzeba KONIECZNIE uśpić. :| I podarowałem sobie. W okolicy żadnego innego nie było, a ja pojechałem do roboty bez pieniędzy. Nie przewidywałem żadnych dodatkowych wydatków i myślałem, że do wypłaty spokojnie doczekam. Mój błąd. Natychmiast poprosiłem o zaliczkę, ale kiedy dotarła po kilku dniach, kiedy stan kotka się odrobinę polepszył, to miałem do wyboru wydać na weterynarza, który mógł mi znowu powiedzieć to samo, a na antybiotyki i tak by nie wystarczyło i potem biedować, albo kupić mleko, mokrą karmę, zabawki i transporterek. I też biedować :lol:

Zaczęła się akcja z poważnym ratowaniem kota. Pracę zawalałem koncertowo, kumpel się wściekał, bo kotów nie lubi, a ja uparłem się, żeby go uratować. Nie jadł, pił tylko krowie mleko rozbełtane z żółtkiem i rosół. W promieniu 30km nigdzie nie udało mi się kupić mleka dla kociąt, wszędzie tylko napój mleczny w rodzaju Klary. Nawet u weterynarza nie było mleka dla kociąt (wiejski weterynarz, raczej od krów niż od kotów) ani w sporym markecie zoologicznym w pobliskim mieście 8O Nie udawało mi się w niego wmusić żadnego pokarmy stałego, co najwyżej odrobinę mięsa z kurczaka roztartą z mlekiem.

W ogóle, to ja przez pierwszych kilka dni wmawiałem sobie, że jak uda mi się go odratować i podleczyć, to go komuś oddam :lol: Aż po godzinnej próbie nakarmienia go czym innym niż mleko (nieudanej) ułożył mi się na ręce i zaczął MRUCZEĆ. Jak traktor. Takie mrrrrrrr-rrrrr-rrrr-mrrrrr. I w tym momencie uznałem, że prędzej dam sobie rękę oberżnąć niż oddam kotełka :oops:

Następnego dnia po mruczeniu kumpel zgubił mi kota. Zostawił otwarte drzwi, nie pilnował, a potem zamknął i położył się spać. Spędziłem noc na tarasie okutany kocem, nawołując kota i co jakiś czas wstając, żeby obejść okolicę. Bobi znalazł się rano. Czekał koło śmietnika, przy którym go mało nie rozjechałem i piszczał żałośnie. Wzięty na ręce uspokoił się natychmiast.

Przyznam szczerze, że jak się dowiedziałem, że kot "No zniknął, sorry", to nie zdzierżyłem i zrobiłem użytek z pięści, co może nie jest specjalnie chwalebne, ale za to wyraźnie poprawiło stosunek mieszkańców domku do mojego kota :twisted: I skończyły się pytania, czy on musi spać w pokoju i nie może na dole :mrgreen:

Kupiłem w końcu ten napój mleczny, bo w nim przynajmniej jest tauryna. Dalej rozrabiałem z żółtkiem i mięsem + rosół, ale sytuacja zaczynała mnie przerastać. Budziłem się w nocy co 15 minut, żeby sprawdzić, czy Bobi jeszcze oddycha. I nadal był taki okropnie chudy. Bawił się, jego ukochaną zabawką było znalezione na campingu pawie pióro, zaczął trochę dokazywać, ale przez większość czasu spał i ogólnie miał bardzo mało siły.

Przełomem była parówka :lol: Kumpel z domku, który dokarmiał dziczki, rzucał im pocięte w kawałeczki parówki, takie najtańsze marketowe, a Bobi w pewnym momencie rzucił się i złapał taki kawałek do pyska. Niestety, nie pogryzł jej, nie poradził sobie, ale to, ze w ogóle spróbował, pchnęło mnie do bardziej zuchwałych prób nauczenia go, jak się właściwie je :wink:

Posunąłem się do tego, że nałożyłem mu na miseczkę mokrej karmy, stanąłem przed nią na czworaka i udawałem, że to zjadam. A chwilami to nawet nie udawałem, tylko smyrgałem to to jęzorem, żeby tylko spracował, że tak właśnie powinien jeść :mrgreen: Teraz to to mi się zabawne wydaje, ale wtedy mi do śmiechu nie było i jak za trzecim czy czwartym razem w końcu załapał o co chodzi, to ze szczęścia sześciopak opróżniłem w pół godziny i pół campingu ze mną to oblewało :lol:

Od tego momentu było coraz lepiej. Bobi jadł, więc miał siłę. Oczka zaczęły reagować na zakraplanie i mycie, z jednego częściowo zeszła trzecia powieka i zaczął coś w końcu widzieć. Bawił się w końcu jak normalny kociak i jak odbijaliśmy piłkę przed domem, to usiłował za nią ganiać. No sielanka po prostu :) W międzyczasie zdążyłem złożyć wypowiedzenie z pracy (sporo wcześniej niż planowałem początkowo, ale warto było. Bobi jest znacznie fajniejszy niż jakakolwiek praca, a już szczególnie tamta) i już za kilka dni mieliśmy wracać do Polski, do pełnego informacji Internetu, weterynarza i porządnych leków.

Przez 3 tygodnie chodziłem cały w kocich glutach, o tym jak to jest się w miarę wyspać zdążyłem zapomnieć i pokochałem to małe furkoczące coś miłością szaloną i absolutną. Z wzajemnością chyba, bo Bobi do tej pory nie uznaje spania gdzie indziej niż na moim ramieniu, chociaż już się tam cały nie mieści :lol:

Przyjechaliśmy do Polski. Kota bezczelnie przemyciłem, mając nadzieję, że obejdzie się bez kontroli drogowych. Bobcio bardzo dzielnie zniósł prawie dobową podróż, przerywaną gigantycznym korkiem i zepsuciem samochodu. Spał w kontenerku albo grzecznie patrzył za szybę. Zresztą jazdę samochodem i zmiany miejsca znosi dalej naprawdę dobrze. Tylko wizyt u weta panicznie się boi.

Byliśmy u weterynarza. Wielokrotnie. Oczka udało się uratować, choć jedno na skutek kk prawdopodobnie już zawsze będzie nieco mniejsze i z nachodzącą trzecią powieką - tak uznała pani okulistka, u której z nim byłem. Po antybiotykoterapii kotek czuje się dobrze, jest zdrowy i ma tyle energii, że ciężko to uwierzyć. Chyba nadrabia ciężkie pierwsze tygodnie, które cudem przeżył.

Całkiem serio, widziałem w życiu sporo kociaków, choćby w rodzinnym domu i ŻADEN nie był taki hipermegasuper aktywnym rozrabiaką. Ale to już jest dalsza część historii, którą być może opowie Wam sam Bobi. O ile oczywiście ktoś przebrnie przez pierwszy post :lol: Mam nadzieję, że tak, bo od razu po powrocie zacząłem się na tym forum bardzo aktywnie edukować, potem się zarejestrowałem i dalej wertowałem różne wątki, ale nadal mam całkiem sporo pytań i wątpliwości, które jako odpowiedzialny koci tata muszę rozwiązać :mrgreen:
Ostatnio edytowano Czw wrz 29, 2016 11:11 przez sqbi90, łącznie edytowano 4 razy
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

Post » Sob wrz 17, 2016 22:51 Re: Historia pewnego cudzoziemca

dobre, dobre :mrgreen:

czasami gdy trafię na wyjątkowo bezczelnego/głupiego/aroganckiego typa, chciałabym być gosciem ze 120kg dobrze rozłożonej masy na 198cm wzrostu
ale
małżonek mówi, że to bardzo zły pomysł, ponieważ byłabym wtedy najbardziej poszukiwanym człowiekiem w tym kraju (a może nie tylko w tym), człowiekiem poszukiwanym przez organa ścigania i karania :ryk:
Obrazek

Kinnia

 
Posty: 8804
Od: Nie sie 19, 2012 21:12

Post » Sob wrz 17, 2016 22:55 Re: Historia pewnego cudzoziemca

SUPER że go znalazłes, przygarnąłes i że już z Tobą zostanie.
Witaj na forum i mam nadzieję, że będziesz nas często raczył opowiesciami o kotku :) I zdjęciami oczywiscie ;)
A co do rozwiązań siłowych... chwalebne nie są, ale jak widać czasem działają ;)

KatS

Avatar użytkownika
 
Posty: 4393
Od: Pt wrz 25, 2015 14:59
Lokalizacja: Dublin, Irlandia

Post » Sob wrz 17, 2016 23:01 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Normalnie już Cię kocham!

Wielu lat wspólnego życia Wam życzę!

Bobo w moich ukochanych kolorkach, tez bym wymiękła na Twoim miejscu (zresztą - wymiękłam i mam podobnego Gagata, już od 14 lat :kotek: )
Obrazek

Avian

Avatar użytkownika
 
Posty: 27170
Od: Śro lip 05, 2006 13:15
Lokalizacja: Poznań / Luboń

Post » Sob wrz 17, 2016 23:20 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Super historia :piwa:
Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob wrz 17, 2016 23:35 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Opowiadaj, proszę, fajnie Ci idzie. :)
Obrazek

Agneska

 
Posty: 16483
Od: Wto paź 26, 2004 12:28

Post » Sob wrz 17, 2016 23:38 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Kinnia pisze:chciałabym być gosciem ze 120kg dobrze rozłożonej masy na 198cm wzrostu


90kg w zupełności wystarczy, chyba, że ktoś chce się bić z kulturystami :mrgreen: Małżonek zapewne wie co mówi :wink:

KatS pisze:Witaj na forum i mam nadzieję, że będziesz nas często raczył opowiesciami o kotku :) I zdjęciami oczywiscie ;)


Noc dobry :mrgreen: Na pewno będę, w końcu gdzieś muszę :lol:

Avian pisze:Normalnie już Cię kocham!


O rany :oops:

Avian pisze:Wielu lat wspólnego życia Wam życzę!
Bobo w moich ukochanych kolorkach, tez bym wymiękła na Twoim miejscu (zresztą - wymiękłam i mam podobnego Gagata, już od 14 lat :kotek: )


W moich też, mam słabość do krówek. Bo ja kota mieć nie chciałem, ale ogólnie lubię. W rodzinnym domu zawsze były krówki: Zuzia, Kota zwana Starą Kotą, Batmanek i Łatka zwana Śmietką zwana Małą Kotą. I jeszcze buraski i trikolorka u mamy: Natka, Myszkinek i Szajka. Niestety, z tych wszystkich kotów już tylko Łatka się ostała i staruszek Myszkin :(

casica pisze:Super historia :piwa:
Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi

Agneska pisze:Opowiadaj, proszę, fajnie Ci idzie. :)


Ciąg dalszy nastąpi i opowiem dalej, to, że komuś chce się czytać skutecznie mnie mobilizuje :mrgreen:

A teraz zdjęcia, a co :mrgreen: To w pierwszym poście jest mało aktualne, więc pochwalę się, jak teraz mały Bobcio zbój wygląda :1luvu:

Koteł niezwykle zwinny
Obrazek

Trochę nieśmiały
Obrazek

Lecz bardzo przytulaśny
Obrazek

I fotogeniczny :D
Obrazek
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

Post » Nie wrz 18, 2016 0:04 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Piękny łobuziak :201461
Miał szczęście, ale pewnie sam przyznasz, że i Ty też :D A wiem co piszę, bo ze mną od 7 lat mieszka kicia znaleziona w podobnym stanie na środku dość ruchliwej drogi. Codziennie zachwycam się jakie skarby można czasem znaleźć na ulicy :D
Obrazek Obrazek
Sprawdź, czy kupujesz produkty firm prowadzących testy na zwierzętach: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=8&t=156138
http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=600483

alata

 
Posty: 1989
Od: Pt lis 19, 2010 1:25
Lokalizacja: Gliwice

Post » Nie wrz 18, 2016 0:37 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Ja miałem nawet więcej szczęścia niż on, chociaż nadal nie wiem jak pogodzę swoje diablo nieustabilizowane życie z kotem :mrgreen: Cuda można znaleźć. Cuda! Mi jest tylko przykro, że nie wszystkie z tych cudów zostają znalezione :( Pogłaskaj ode mnie koteczkę.
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

Post » Nie wrz 18, 2016 1:03 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Pełen szacun dla Ciebie.
Kocio piękny i jakiego ma diabełka w oczach - zupełnie jak mój Mirmił z ADHD. :kotek:
Jeśli ktoś mówi, że nie lubi kotów to znaczy, że nie spotkał jeszcze tego właściwego.
Kicuś 04.1997 - 22.10.2010..........Troczuś 2004 - 14.02.2019...............Myszka.................... Mirmił.................GRysiu
Trzy zdjęcia kotów to za dużo.
Obrazek

Irlandzka Myszka

 
Posty: 1546
Od: Nie sie 15, 2010 16:49
Lokalizacja: Cork, Irlandia

Post » Nie wrz 18, 2016 1:39 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Koty z ADHD są najlepsze :mrgreen: Pokaż Mirmiła :201461
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

Post » Nie wrz 18, 2016 2:10 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Pewnie, że najlepsze. Mimiła pokarzę, jak ją przydybię gdy będzie spała bo nie mam tak szybkiego aparatu, żeby zdążył zrobić zdjęcie jak biega czy się bawi :twisted: Mirmił też żyje trochę przez przypadek - znaleziono ją jako malutką kruszynkę ze zmiażdżoną łapką i została zawieziona do weta do uśpienia. Ponieważ akurat tego dnia było sporo kotów fundacyjnych to się wetowi pokiełbasiło i nie uśpił jej tylko amputował jej łapkę. W warunkach jakie są w fundacji rana po łapce się nie goiła więc wzięłam ją na tymczas - do czasu wyleczenia łapki. A ponieważ Mirmił to wulkan energii to ujęła nas za serce i została - przynajmniej pogania trochę staruchy. A Mirmił wygląda jak typowy świętokrzyski wiejski koteł - biało bura z różowym nosem.
Jeśli ktoś mówi, że nie lubi kotów to znaczy, że nie spotkał jeszcze tego właściwego.
Kicuś 04.1997 - 22.10.2010..........Troczuś 2004 - 14.02.2019...............Myszka.................... Mirmił.................GRysiu
Trzy zdjęcia kotów to za dużo.
Obrazek

Irlandzka Myszka

 
Posty: 1546
Od: Nie sie 15, 2010 16:49
Lokalizacja: Cork, Irlandia

Post » Nie wrz 18, 2016 2:27 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Spoko, ja tu ostatnio nałogowo siedzę, więc raczej nie przegapię :mrgreen: Chociaż akurat jutro się wyjazd szykuje i nie wiem, czy będę miał jakieś normalne internety :|

Bardzo dobrze, że wetowi się pokiełbasiło. Nie rozumiem jak można uśpić zwierzaka z takiego powodu. To tak z automatu idzie? Ktoś przywozi, mówi żeby uśpić i tyle? Skoro mu się pokiełbasiło, to mam nadzieję, że innej kici w zastępstwie nie uśpił? :wink:

Biało-bure też są cudne. :kotek:
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

Post » Nie wrz 18, 2016 2:45 Re: Historia pewnego cudzoziemca

Na szczęście nie uśpił innej koty.
Mieszkam w Irlandii i tutaj realia są zupełnie inne niż w Polsce. Przede wszystkim ceny usług weterynaryjnych są kosmiczne, natomiast ich poziom tak niski, że aż się nie chce wierzyć. Standardem jest usypianie maluchów z kk, kotów z białaczką czy nawet FIV. Fundacje podobnie jak w Polsce nie mają kasy. Fundacja, w której pomagam i z której jest Mirmił, zajmuje się głównie sterylizacją dzikich kotów. Czasami trafiają się koty, które są leczone ale pod warunkiem, że koszty nie będą wysokie i nie trzeba się takim kotem zbyt dużo zajmować. Te standardy wynikają ze specyfiki fundacji - cztery kobiety mające w swoich domach kocie azyle. Każda z nich ma na stanie ok. 25-30 kotów, z czego większość jest nieadopcyjna. Po prostu one nie mają fizycznej możliwości opiekowania się poważnie chorymi kotami. Dlatego wzięliśmy Mirmiła na leczenie bo w domu to mieliśmy szansę ją dopilnować.
Jeśli ktoś mówi, że nie lubi kotów to znaczy, że nie spotkał jeszcze tego właściwego.
Kicuś 04.1997 - 22.10.2010..........Troczuś 2004 - 14.02.2019...............Myszka.................... Mirmił.................GRysiu
Trzy zdjęcia kotów to za dużo.
Obrazek

Irlandzka Myszka

 
Posty: 1546
Od: Nie sie 15, 2010 16:49
Lokalizacja: Cork, Irlandia

Post » Nie wrz 18, 2016 3:01 Re: Historia pewnego cudzoziemca

W Belgii to samo, przynajmniej tak wynika z moich doświadczeń. Niewielkich, ale nie ograniczających się do jednej wizyty z jednym kotełkiem. Dziki zachód :? Dobrze, że ją wzięliście.

Nie kumam usypiania bez naprawdę ważnego powodu. Kk miały chyba wszystkie koty, które były u mnie w domu - przeważnie były to jakieś przygarnięte biedki. Jedną nerkową kicię mama uśpiła, ale po długiej walce i była w naprawdę bardzo złym stanie. Pies i suka jak dostały skrętu żołądka (rodzeństwo, całe życie jak na coś zaczynały chorować, to oba), to operacja: jednemu przedłużyła życie o dwa lata. To są żywe stworzenia i powinno się je leczyć, tak samo jak ludzi. Owszem, usypiało się zwierzaki, ale wtedy, kiedy naprawdę nie było już innego wyboru, a zwierzę ewidentnie się męczyło.

Jak znalazłem Bobcia to myślałem, że nie ma oczu, a przez myśl mi nie przeszło żadne usypianie. Myślałem, że nie wyżyje, ale jakby wyżył bez oczu, to po prostu nauczyłbym się nie kłaść nic na blatach.

W..rwia mnie ten świat, przepraszam za wyrażenie :evil:
Ksz.

sqbi90

Avatar użytkownika
 
Posty: 1188
Od: Śro sie 31, 2016 2:17
Lokalizacja: Poznań/Warszawa/Świat

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Silverblue i 103 gości