Kochane Moje
Przepraszam Was, że tyle czasu mnie nie było, bo raz po Tofisiu jakoś tak inaczej się zrobiło w życiu codziennym, dwa przejęłam sklep po bracie i ostatnio miałam tyle lataniny i załatwiania, że nie było czasu nawet kiedy po głowie się podrapać.
Ale cały czas o Was myślałam i ostatnio nawet myślałam żeby w końcu odkopać miau, bo zaczęłam się odrabiać z czasem.
Postanowiłam, że w ten weekend odwiedzę Was ale jestem wcześniej bo nie mam dobrych wieści... Źle bym się czuła gdybym Was o tym nie poinformowała. jesteście z nami od lat i na bieżąco towarzyszyłyście w naszych codziennych potyczkach z kocią białaczką.
Chorobą bezlitosną, dającą nadzieję na szczęśliwe lata ale zupełnie nieprzewidywalną i kończącą życie naszego pupila w bólu...
Może od początku... od kiedy Tofiś odszedł Kubuś troszkę po upadł na zdrowiu.
Miał problem z źrenicami ale to wiecie. Od tego czasu był cały czas na lekach. Oczka tylko sporadycznie miał nierówne. Dostawał też plavix bo na serduszku miał szmery.
Stres po odejściu Tofisia odbił na nim piętno, a przecież to było już prawie 5 lat od diagnozy.
Przez te ostatnie 9 miesięcy Kubuś dużo się najeździł do wetek, bo jak oczka były ok to odporność spadła i był na interferonie.
Przyplątała się lekka niedokrwistość i znowu sprawdzanie czy spadki są duże.
Odchudzaliśmy się, bo wyszedł wysoka glukoza.
Jednak wszystko udało nam się ogarnąć.
Glukoza trzymana w ryzach, odporność wróciła do normy, a erytrocyty też były ok w miarę.
Nie powiem, bo rozmawiałam z wetką i ustaliłyśmy, że coś już powoli zaczyna się dziać w szpiku i niestety pewnie skończy się to tak jak u Tofisia ale przez to, ze cały czas jesteśmy czujne mamy pole manewru.
Gdzieś od ego wszystkiego zaczęłam żyć w świadomości, że to pewnie ostatnie święta z moim krówkiem. W końcu jest już ponad 5 lat od diagnozy.
Jutro miną dwa tygodnie jak byłam z nim na kontroli. Wyniki ładne. Kolejna kontrola przed samymi świętami.
jednak jak to w życiu bywa my swoje, a życie swoje.
Parę dni po wizycie Kubuś zaczął się inaczej zachowywać , jakby posmutniał, wybrzydzał z jedzeniem. czasem tak miał. Ale w weekend znowu było dobrze. Tydzień temu zaczął chrapać przez sen i tak jak by dziwnie oddychać.
Ale na drugi dzień znowu było dobrze.
Jednak jak to jak. Nie dawało mi to spokoju i zadzwoniłam w ten poniedziałek do wetki z informacją, że kotek chyba się zaziębił i ma problemy z gardłem.
Wetka stwierdziła, że z tego co mówię, wygląda to na zapalenie gardła, a żeby go nie stresować wezmę antybiotyk i syrop przeciwbólowy. jak by było gorzej mam przyjechać. Ale wczoraj rano po pierwszej dawce rzęziło mu w przełyku, i wieczorem zaczął wystawiać języczek.
Postanowiłam z nim dziś pojechać. Od rana jęzorek wystawiał, a jak go zaczęłam obmacywać to miał tak bardzo popuchniętą krtań.
Po dwóch dawkach antybiotyku powinno być lepiej, a tu nic.
Dziwnym był fakt, że kotek był pobudzony cały czas, witał się, i interesował wszystkim, i miał apetyt bo chciał jeść, tylko ból sprawiał, że mało jadł.
Wetka jak to zobaczyła stwierdziła, że obrzęk jest tak duży, że to albo olbrzymi stan zapalny albo guz. Jeszcze wczoraj było ok.
Głupi jaś, RTG i biopsja taki był plan.
Jak zajrzała do pyszczka było widać stan zapalny ślinianek coś je uciskało. RTG wykazało jakąś masę w okolicy krtani. Przełyk popuchnięty. To coś uciskało cały układ oddechowy.
Wetka powiedziała, że jak to jakiś ropień to go przebiją, damy leki i miejmy nadzieję, stan zacznie się poprawiać.
Ale wzięła go na chirurgię żeby sprawdzić co to jest i jak otworzyła mu szerzej pyszczek to ukazał się guz. Duży guz. Wlot oddechowy był tak mały, że kotek wysuwał języczek żeby lepiej mu się oddychało.
Przyszła mi powiedzieć jak sprawa wygląda.
Od razu powiedziałam, że jak okaże się to faktycznie guzem to chcę go poddać eutanazji żeby nie cierpiał. Przecież mógł by się udusić w każdym momencie.
Diagnoza guz. Jeszcze zajrzał na to właściciel kliniki. Mnie też pokazali. Ogromny guz.
Co tu dużo mówić nowotwór.
To coś urosło w parę dni. Wet stwierdził, że takie rzeczy rosną bardzo szybko.
Wiecie jaka była decyzja....
Nie byłam, nie jestem na to gotowa.
Jechałam dziś z myślą, że mój kotek ma chore gardło, a okazało się, że to guz.
Nawet się z nim nie pożegnałam tak jak chciałam, nie zrobiłam na koniec filmu, zdjęcia. Mam ich dużo ale...
Możecie nie wierzyć ale wetka popłakała się razem ze mną i nawet mnie przytuliła. To był jej ulubieniec i wiem, że ten dzień był dla niej ciężki. Ale cieszę się, że to ona to zrobiła. To złota kobieta. Dzięki tej Pani weterynarz moje kotki żyły tak długo od diagnozy. Jestem jej za to bezgranicznie wdzięczna.
Płaczę i miejsca nie umiem sobie znaleźć, bo nie tak miało być.
Najgorsza jest bezradność. Nic nie mogłam zrobić.
Dom taki pusty. Został mi tylko pies, który jest już głuchy i ma swój świat.
Jeden plus, że odszedł świadomy, grubaśny, w miarę wesoły. Pewnie go bolało ale nie dawał po sobie poznać.
Moje życie straciło dziś sens. Odprowadziłam w jednym roku dwa moje koteczki. Moje dzieciaczki białaczkowe o które walczyłam tyle czasu, a ta paskudna choroba odebrała w tak bezlitosny sposób.
Po Tofisiu został mi Kubuś, a teraz nie mam nikogo. Kuwety, miski, drapaki itd. Nie ma kto z tego jeść, leżeć...
Nie wyobrażam sobie ,życia bez kotów ale teraz nie mogłabym.... Tak bardzo ich kochałam, kocham... O Tofisiu wspominam codziennie, a Kubusia miałam od małego od malusiego koteczka.
Wybaczcie dziewczyny, że odzywam się w taki sposób w taki dzień ale musiałam...
Mam rozdarte serce