Prawie pół roku od śmierci Neski, prawie trzy miesiące od śmierci Małej. Teraz dopiero widzę, jak ich choroba wpływała niemal na każdy aspekt mojego życia. Wiele rzeczy zaniedbałam, parę spraw odłożyłam na wieczne później, nie umiałam cieszyć się w pełni tym, czym cieszę się zazwyczaj. Tęsknię za nimi bardzo, wciąż zdarza mi się rozpłakać na moment na jakieś szczególnie bolesne wspomnienie (zwykle na wspomnienie ich ostatnich dni i chwil ze mną), ale jednocześnie czuję, jak odżywam. Pozbawiona tego nieznośnego ciężaru daremnej i z góry przegranej walki z PNN. Niestety, mam też paranoję na tym tle i straszliwie boję się, że to przekleństwo dotknie Ramzesa albo Łaciatka, ale udaje mi się na razie trzymać tę paranoję jako tako w ryzach.
A Ramzes robi coś, czego nie robił nigdy wcześniej. Sypia na poduszce, tuż przy mojej głowie, czasem nawet przez całą noc, dzięki czemu, budząc się na moment w nocy, mogę się przytulić do jego zadka, boczku albo pocałować główkę, w zależności od pozycji, jaką akurat przybierze.
To jest jego nowy zwyczaj, przedtem tak się nie działo. Bo przedtem to miejsce zajmowała Nesca...