Myślałam, że spadliśmy już w niebyt...
Cały czas walczę jeszcze z prądem. Pan elektryk fachowcem jest dobrym. Jak robi, to porządnie. Ale zdążył się połapać, że przy mojej asertywności nawet mysz polna wejdzie mi na głowę. No i tak się bujamy jakby... trochę... :/
Normalnym ludziom jest jak najbardziej do polecenia
Spędziłam z Barbarką upojny weekend u weta. Cały czas wszystko pięknie. Mruk i uśmiech numer nieskończoność. W sobotę śniadanko zjedzone. Aż tu nagle kot mi się przewraca
Osuwa, nie może stanąć na łapki, a jak już, to idzie zygzakiem i z przewrotkami... Myślałam już, że odchodzi. W końcu nikt nie wie, ile ma lat. Na pewno więcej niż piętnaście, według metryczki z Korabiewic, powinna już mieć 20...
Zawsze jak ją brałam na ręce, obejmowała mnie za szyję, dostawałam kilka lizów w nos, a potem było oglądanie i komentowanie świata z moich objęć i wielki mrrrrrruk. Tym razem kot mi się osuwał i była chłodna...
Potem przyczłapała do łazienki. Jedna kuweta, druga, trzecia. I znów. I w kółko
Poleciałam do weta. Badania krwi w miarę, jak na tak schorowanego kota. Ale bardzo silne zapalenie pęcherza. Wysikała się w końcu z krwią
Twardzielka cholerna! Jak potwornie musiało ją boleć, skoro mdlała. Kotka, która mruczy i uśmiecha się przy zastrzykach z nospy...
Nic nie pokazała, że coś się dzieje. Dopóki nie padła