Lato mija, takie smutne lato
Rozmawiam z Miciem codziennie, mam jeszcze troszkę wolnego, dłużej mogę być w ogrodzie, ale ten ogród zaniedbany w tym roku bardzo, sam sobie rośnie gdzie i jak chce. I tam, pod płotem suki buuu..., w miejscu gdzie Mić przesiadywał wieczorami, tam...tam....tam jest taki wielki, wielki kamień....Głaszczę ten kamień, posiedzę obok, pogadamy sobie, popłaczemy, powspominamy, ja wiem, że Mić czeka na te nasze wspólne zadumania, że wie, że nigdy, nigdy się nie rozstaniemy, jeszcze teraz ja jestem tu, a On Tam, ale kiedyś przecież będzie inaczej...
Obok jest kamień Czitusia Malutkiego zwanego Ocelotkiem, ile to już lat, pewnie dziesięć...
I liście za chwilę spadną i śnieg...I będzie pierwsza zima bez Micia
Kilkanaście dni temu odeszła też Wojtka Hera, też nerki...
Dlaczego tyle naszych Futer dopada ta straszna niewydolność, gdzie przyczyna? Karma? Nie wiem, nie wiem....
W tych smutkach zatopiona spędziłam tydzień poza Wrocławiem, udało mi się pierwszy raz od kilku lat pozwolić sobie na tydzień wakacji, a wszystko dzięki znalezieniu opieki do Dziewczynek. I udało się! Pani opiekunka była bardzo odpowiedzialna i troskliwa, właściwie prawie mieszkała z nimi. Wychodziły, przychodziły, jadły i przytyły,
A dzisiaj Czitusia wymknęła mi się poza ogrodzony teren ogrodowy i ku wielkiemu zadowoleniu wyszła przez okno przed dom. No i się zaczęło przypominanie starych czasów, gdy wolno jej było chodzić wszędzie i dowolnie. Kota była wniebowzięta i ani myślała, aby dać się złapać, a o samodzielnym powrocie to już absolutnie mowy nie było.
No to sobie stanęłam przed domem i czekam na rozwój wypadków. I co robi Czitka? W trzy minuty sobie przypomniała, że 11 lat temu na wielkim iglaku przed domem było gniazdo ptaszków, które dokładnie niestety wyczyściła przynosząc mi do kuchni kolejne pisklaki
Pisałam o tym w książce, a to był chyba rok 2004 albo 2005. Natychmiast wdrapała się na drzewo i dokładnie przeszukała wszystkie iglaste miejsca, gdzie może znowu będą ptaszki. Potem z drzewa wskoczyła na daszek przylegający do okna w kuchni i powiedziała, że tam jej dobrze i że sobie posiedzi. Siedzenie trwało godzinę, po czym z gracją weszła do kuchni, niestety bez ptaszka.
Nie tylko Czitka pamięta coś, co wydarzyło się kiedyś. Balbunia osiem lat temu na tyłach ogrodu, pod komórką, złapała myszkę, bo tam była norka. Codziennie siedzi w tym samym miejscu wieczorem, bo myszka pewnie wyjdzie w końcu. Może inna, ale zawsze to myszka.
A Cośka upolowała coś na posesji Cyganów też wieki temu, tam był wspaniały teren łowny, kawał pustej działki obok głównej rezydencji Romów, trawy do pasa i rozwalająca się drewniana szopa, myszek do wyboru i koloru.
Cośka niestety bryka mi z ogrodu czasem, bo ma w nosie moje ogrodzenie i nic już nie wymyślę. I co robi? Pędzi do Cyganów, tylko że oni w międzyczasie sprzedali działkę i stoi tam już mały domek i nie ma szopy, traw, ani myszek, a Cosia nie wierzy i z uporem maniaka zagląda.
Późno już, śpimy, śnimy, tęsknimy.