Witam,
Od dawna chciałam mieć kota. Razem z mężem postanowiliśmy kupić rosyjskiego niebieskiego. Zdecydowaliśmy się na jednego, nazwaliśmy go Hugo i czekaliśmy aż podrośnie aby można go było zabrać. Pewnego dnia, idąc do rodziców, moim oczom ukazał się czarno biały kotek siedzący w przyblokowych krzakach. Nie bał się podejść, zatem pomyślałam, że komuś się zgubił albo ktoś się go pozbył. Cóż miałam zrobić jeśli nie wziąć go do domu

Następnego dnia poszliśmy do weterynarza i okazało się, że Kleoś ma już pół roku (wydawał się młodszy). Został odrobaczony, zaszczepiony i wykastrowany i...został z nami

Nie byliśmy gotowi na dwa koty więc zrezygnowaliśmy z Huga. W raz z upływem miesięcy zaczęłam dostrzegać, że Kleoś czuł się samotny. Niesamowity pieszczoch z niego ale wiedziałam, że lepiej by się czuł gdyby miał towarzystwo kocie, zwłaszcza, że czasami zostawał dłużej sam w domu. No więc zaczęłam przeglądać ogłoszenia, przekonałam do swojego pomysłu męża mówiąc, że jak weźmiemy drugiego kota to Kleoś przestanie urządzać serenady nocne pod drzwiami sypialni i od miesiąca mamy czteroletnią, szarą tygrysiczkę Lunę

Kotom na zaakceptowanie siebie wystarczyły dwa dni

teraz widzę jak Kleo odżył. Co prawda, dalej urządza serenady ale poza tym to całkiem inny kot teraz

a z Luni to jeszcze większa przytulanka. Prowadzi mnie na łóżko, kładzie główkę pod moją szyję i ugniata







