Ais pisze:Nie wiem czy ci pomogłam, czułam od kilku dni ze chce się podzielic moimi przeżyciami bo tak bardzo wiem, co przeżywasz.
Dziękuje Ais.
Wiem, że przeżywanie żałoby jest bardzo indywidualne i wszyscy tak naprawdę w pewnym sensie zostajemy z tym sami, bo nikt nam z serca tego nie wydrze, ale dla mnie bardzo ważne jest dzielenie się emocjami. I dlatego piszę, dlatego czytam. Nie chcę niczego przyspieszać, takie przyspieszenie może potem w życiu wyleźć i wrednie pomachać łapką. To chyba dotyczy każdego uczucia.
Wiem, że jeszcze sporo faz przede mną, jestem na etapie, w którym każde wspomnienie to ból.
Kiedyś miałam psa, foksa gładkiego, ja konkretnie psia dusza byłam. Zanim poznałam Uschi, która koniecznie chciała mieć kotki, pomysł posiadania tych stworzeń w domu wywoływał u mnie delikatnie mówiąc pełne niedowierzania zdziwienie.
I ten pies Korek trafił mi się w najbardziej emocjonalnym etapie życia, dorastał ze mną, urywał się ze mną z domu na wielogodzinne spacery ze zbuntowaną młodzieżą, był dla mnie taką stałą w życiu, kumplem. No i był foksem, a foks to charakter, że ho ho, że głowa mała. Po 13 latach wykryto u niego nowotwór płuc i wątroby. Od diagnozy do śmierci minął tydzień. Pamiętam, że dałabym sobie coś wykroić, żeby mu pomóc, więc możesz sobie wyobrazić jak się czułam kiedy odszedł. Zupełnie nie umiałam sobie poradzić, cała rodzina cierpiała, zdecydowaliśmy się na kolejnego psa tej samej rasy. Ja szukałam w nim Korka, mojego odważnego, zawadiackiego, kochającego wolność Korka. Ale tak się nie da, bo to co nas tak strasznie boli po odejściu, to to, że ten pies/kot był wyjątkowy, taką niepowtarzalną wyjątkowością, której nic nie zastąpi.
Dziś potrafię się śmiać mówiąc o Korku, opowiadałam Uschi ostatnio, że Korek w swoich najlepszych latach między innymi spadł z drzewa (na które wcześniej sam wszedł bo siedziały tam szpaki), wpadł do studzienki melioracyjnej bo zobaczył w niej kreta, w pogoni za tropem kuny podkopał drewno w drewutni i został nim przywalony, cały czas chodził poharatany bo pieski miały fajniejsze patyczki (oczywiście tylko duże pieski)
A kiedy szłam z nim do lekarza na przegląd po tych przygodach a Korek nigdy nawet nie pisnął, na mój pytający wzrok weterynarze odpowiadali jednym głosem niczym starogrecki chór :" Co się Pani dziwi, przecież to terier"
Wierzę, że kiedyś tak będzie i z wspomnieniami o Soplu, na razie jutro jedziemy do niego na działkę, a raczej do nich, bo leży tam razem z Korkiem.