Myszolandio, Gołąbka była skazana na chorobę i śmierć zanim jeszcze jej matka dostała rui w której ją poczęła
. Ona się urodziła u pełnoobjawowej zbieraczki, w piwnicy, gdzie było - 60-70 kotów, niekastrowanych, niedożywionych, chorych
. Wtedy jeszcze grupa Jokot próbowała pomóc
viewtopic.php?f=1&t=111072&hilit=serock , udało się wysterylizować
stado ale wobec adopcji był opór a potem w ogóle odmowa ....
Przez mój dom przewinęło się kilka tych kotów, Gołąbka była w najgorszym stanie i nie udało się Jej bardziej pomóc. To musiał być niesamowicie silny kot, że przetrwała w tych warunkach głodu i chorób (ale nie urosła a infekcja zniszczyła jej nerki). Przy tej akcji zdecydowałam się dodać jednego tymczasa do dopuszczalnej ilości, i tak to była kropla w morzu
Tam chyba w zeszłym roku ktoś próbował pomóc i też się nie udało, ten koszmar trwa
I choć to bardzo drastyczny, to nie odosobniony przypadek - rok temu zaczęła się akcja ratowania kotów schorowanej aktywistki zagrożonej eksmisją, w środku Warszawy. W mieszkaniu było 48 kotów, na szczęście prawie wszystkie wyciachane, chociaż się nie mnożyły. Tylko co z tego, jak niedojadały i nie były leczone, bo nie było za co? Skończyło się wsparcie niegdyś otrzymywane, zaczęła się tragedia
.
Tam udało się w rok wyciągnąć 41 kotów, choć niestety część pewnie wróci do swej Pani
. Nie żyją [*] 4 a wiele jest przewlekle chorych; te koty nawet jeśli same nie chorowały to wnosiły do DT bakterie i zarazki o niesamowitej zjadliwości
.
Oczywiście, ze obie Panie miały dobre chęci i uważały, ze pomagają. Do pewnego momentu nawet tak było. Potem była tragedia. zali mi tych osób z ich zaburzeniami ale ten żal przysłania gniew o krzywdę wyrządzoną zwierzętom