Dali nam dziś dzień wolny od pracy, "bo tak". To znaczy
zamkli nam fabrykę, żeby rocznego planu produkcji nie przekroczyć.
Dni wolne od pracy bo tak kocham ponad wszystkie święta i zwykle spędzam je podobnie: idę na stare miasto poszwędać się i popatrzeć, jak ludzie pracują. No bo pracować ktoś musi w końcu. 3 godziny się dziś szwędałam, co napełniło mnie szczęśliwością i słońcem.
Poszłam sobie zatem na śniadanie: kawałek tortilli i wielką kawę. Oprócz zwykłej kawy z mlekiem, można sobie bowiem w Hiszpanii zażyczyć kawę z mlekiem w szklance (café con leche en vaso) i jest to duża, pyszna kawa w nieeleganckiej szklance, ale w tym przypadku to rozmiar ma znaczenie a nie wygląd.

Mało jest rzeczy przyjemniejszych do roboty o poranku, niż leniwe picie kawy z mlekiem w barze, nad gazetką. Bo w barze obowiązkowo muszą być gazetki. Niestety, oba dzienniki były zajęte, niedzielne kolorowe dodatki, które uwielbiam bo są głównie o jedzeniu i podróżach, pewnie jako przeterminowane już schowano, został mi brukowiec sportowy Marca, więc poniechałam. Wiem, że Alonso miał wypadek, aresztowali pół byłego zarządu Osasuny (jeee, w końcu o naszym miejskim klubie mówią w pierwszej kolejności w dziale sportowym w wiadomościach!) a Lewego chce kupić Real Madryt, więcej informacji sportowych nie chcę.
Pożarłam, popiłam, podziękowałam i poszłam do Cytadeli.

Cytadela stoi w środku miasta. Ale naprawdę, w samym centrum. Mury są jednak tak wysokie i grube, że w parku, który jest w środku i w fosach panuje aż dziwna cisza.

Budowano ją w XVI i XVII wieku i wybudowano tak, że dał jej radę tylko ta świnia Bonaparte, bo Napoleona Hiszpanie nie kochają. W dodatku podstępna świnia: zimą to było, w lutym, rozlokowały się te wojska wszędzie, to znaczy oficerowie po domach, a żołnierze na zewnątrz, a było ich cztery tysiące. Napoleon wydał rozkaz przejęcia Cytadeli. Francuzi, ku uciesze wojska siedzącego na murach, które miało z tych głupioków niezły ubaw - bo "miłość" Hiszpanów do sąsiadów jest starsza niż Napoleon - zaczęli zbliżać się do twierdzy, niby to przypadkiem, bo się... śnieżkami rzucali. No jak dzieci. I jak się już dobrze zbliżyli to wyciągnęli broń i zaatakowali.
Wic ponoć się przyjął i jeszcze kilka razy, z podobnym skutkiem, Francuzi się śnieżkami rzucali w różnych punktach Hiszpanii, aż przyszła wiosna.
Niedawno (e, co ja gadam, toż to już prawie 50 lat temu) wojsko oddało fortyfikację miastu. Z góry Cytadela wygląda tak (szkoda, że część została zburzona, bo pierwotnie miała wszystkie pięć ramion):

A w środku jest cicho, miło, spokojnie i zielono. I WIFI, jakby ktoś chciał z laptokiem posiedzieć.

Obłaziłam mury i wróciłam na starówkę a to dopiero była jedenasta trzydzieści

W związku z tym, ciąg dalszy nastąpi.