» Nie lis 23, 2014 0:49
Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!
Skądinąd wiecie już, że mam trzy koty (...i jednego skociałego psa). Czwarte wcielenie ziemskie Ćpuna spotkałam na studiach. Było żywym szkieletorem zamieszkującym śmietnik na tyłach mojej uczelni. Wtedy było mi jej zwyczajnie żal (nie od dziś wiadomo, że dieta studencka to dieta mocno fit - no spróbuj cwaniaku utuczyć się na paprykarzu szczecińskim!), teraz, kiedy już mam tego darmozjada w domu wiem, że po prostu musi mieć jakieś bliskie relacje z tasiemcem (choć jak Matkę kocham, odrobaczam koty co trzy miesiące!). Okoliczności naszego spotkania nie były jakieś spektakularne, ot chudy niedołężny kot dziobany przez ptaki na tyłach budynku mojego wydziału, nie ma co dramatyzować tej sceny. Warto by wspomnieć o tej kotce z powodu jej niezwykłego charakteru. I uprzedzam solennie - niech ulecą z Waszych głów jakieś niedorzeczne marzycielskie wyobrażenia o kocie ratującym dziecko, które wiedzieliście na Youtub'ie. To nie taka historia. Tę wredną sucz nazwaliśmy Pipką (i było to zanim o Pupie Pipy usłyszał cały świat!). Wybredna, zawsze na nie, humorzasta jak baba z kawałów i tak samo jej się dziób nigdy nie zamyka - to tak na początek. Fenomenem Pipki jest jednak jej zamiłowanie do ucieczek. Do tego stopnia, że nawet w umysłach naszych sąsiadów figuruje jako Wielki Uchodźca...
Wróciłam do domu totalnie zmarznięta, chlupiąc wodą w balerinkach. Dopadłam kuchni, wstawiłam wodę na herbatę, żeby się trochę ogrzać i oddałam się przyjemności bycia witaną w domu przez stęsknione (głodne) koty.
– Cześć wstrętna uciekinierko. – fuknęłam na Pipkę, głaszcząc ją z roztargnieniem po futerku. Mama zdążyła mnie już telefonicznie uprzedzić, że ta franca znowu zwiała. Ale zaraz,zaraz... TO NIE JEST PIPKA! TO NIE JEST MÓJ KOT! PODMIENILI MI KOTA!, myślałam w panice. Niby podobna, ale jakaś taka mniejsza. Jaśniejsza. Mięciutka jak kiciuś. Mrucząca. Kochana. Niepipkowa. Nie zdążyłam nawet dobrze pomyśleć, kiedy na blat kuchenny wskoczyła… druga Pipka. Spojrzałam na oba koty zdezorientowana i wtedy uświadomiłam sobie, że oczami kota „nie Pipki” patrzy na mnie Tosia, kotka mieszkająca dwa piętra niżej, kolejny zbieg z naszego blokowego Alcatraz.
– Faktycznie jesteście podobne! – Uzmysłowiłam sobie źródło pomyłki. Asia, nasza sąsiadka z naprzeciwka, musiała spotkać Tośkę na klatce schodowej i założyła, że to nasz kot, a że ma klucze, wpuściła ją do mieszkania pod naszą nieobecność. Ot cała historia!
– Pipka, masz siostrę bliźniaczkę. – zwróciłam się do mojej kotki.
– „Pfff, smarkula wcale niepodobna, pewnie nawet muchy nie umie złapać.” – (oczywista oczywistość, jak przystało na czubka, odpowiedź usłyszałam w swoich własnych myślach). Zdawało się, że Pipka nie jest ani trochę zainteresowana pogłębianiem więzi rodzinnych, wzięłam więc Tosię pod pachę z zamiarem oddania jej nim u sąsiadów wybuchnie panika. Zbiegłyśmy na dół, zastukałam w drzwi i… za późno. Cała rodzina pełzała już po parkingu szukając zguby.
Na początku Pipkę pociągała tylko klatka schodowa i rośliny, które można było bezkarnie tam rzuć i miętosić (rzecz jasna kwiatki w domu dawno poszły precz). Porzuciłam więc wszystkie kurwy, jakie cisnęły mi się na usta, gdy kotka przebiegała mi pod nogami z chwilą otwarcia drzwi wejściowych i przyzwoliłam na to klatkowe hasanie. Po dwóch godzinach zazwyczaj grzecznie prosiła na wycieraczce by wpuścić ją z powrotem do domu. Patent świetnie się sprawdzał... do czasu.
Godzina pierwsza w nocy. Pora spać, pomyślałam i chcąc to właśnie uczynić, zajrzałam do kuchni, by powiedzieć mamie dobranoc.
– Chodź, zobacz. Jaki podobny do naszej Pipki! – rodzicielka wskazywała na coś za oknem. Faktycznie, nawet tak samo wynędzniały, pomyślałam obserwując kota, który maszerował krok w krok za wystraszonym jeżem. Ze dwie minuty impuls szedł mi do mózgu (składam to na karb później pory) – wróciłam do domu o dwudziestej drugiej i... o w mordę jeża jeżozwierza ku&*a mać! Przecież Pipka wyleciała mi wtedy na klatkę! Jakby się tak zastanowić, bikerki ze złotą klamrą niekoniecznie pasują do stylizacji z flanelową piżamą w pingwiny, ale po kota zbiegłam natychmiast.
Koniec końców Pipka nie okazała się aż taką wstrętną pipą. Wciąż towarzyszy mi na wieczornych spacerach z psem i ciężko ją od tego zwyczaju odwieść. Świat mocno ją intryguje. Nie toleruje szelek, nie ma mowy o smyczy. Kompromisem jest różowa obróżka z dzwoneczkiem!
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!