» Wto paź 07, 2014 0:36
Re: Komórki macierzyste?
Dziękuję za "świeczki" dla Lalucha-Malucha. Lalka umarła w wieku 12 lat, dokładnie dwa lata i cztery dni od diagnozy stwierdzającej mocznicę. Już mocznicę, nie jakieś tam "podwyższenie parametrów nerkowych". Przejrzeliśmy dokładnie wszystkie wyniki badań, odnajdując wynik badania wykonanego na rok przed mocznicą: przekroczenie górnej normy kreatyniny o 0,3 i przypomnieliśmy sobie ówczesny komentarz lekarza "Nie jest tak źle". Ktoś się dziwi, że to uśpiło czujność? Dzisiaj wiem, że nie ma czegoś takiego, jak "nie tak źle". Rok po tym badaniu kreatynina była już na poziomie 6,3. Udało się holować Lalkę przez 24 miesiące i na prawie 22 miesiące zbić wyniki o ponad połowę... Jasne, że wyrzucam sobie, że nie zaczęliśmy rok wcześniej! Ale skoro "nie jest tak źle..." Wywalczyliśmy dwa wspólne lata z naprawdę dobrym samopoczuciem kota - na palcach jednej ręki pijanego stolarza można policzyć dni, kiedy Lalka wymiotowała. Częste wymioty - czterokrotne - pojawiły się w niedzielę na 5 dni przed śmiercią. Za radą naszej Pani Doktor natychmiast zaczęliśmy podawać solvertyl do każdej kroplówki, czyli dwa razy na dobę - pomogło znakomicie. Wiedzieliśmy już, że to "ostatnia prosta" i chodziło tylko o komfort kotki. Poprosiliśmy Panią Doktor o przygotowanie w klinice premedykacji, którą będziemy mogli podać Lalce u nas w domu, by usnęła na własnym spanku, bezpieczna i spokojna, zanim zawieziemy ją na ostatni zabieg. Nie chcieliśmy, nie mogliśmy pozwolić, by umierała w cierpieniu. "Śmiertelny rosołek" miał sobie czekać, aż będzie potrzebny. Nie był. Ostatniego dnia kicia miała świetny humor, apetyt, bawiła się. Nocą zasnęła rozluźniona, spała na boku - wyraźnie bez bólu. Pamiętam tę noc: kończę robotę koło drugiej, wyłączam biurkowego potwora, robię "obchód": tu Burkina w objęciach Pani Filipuchy, tam Pluszek, małżeństwo Bachoreta i Cupelek też razem, Lalka na poduszkach, ktoś gdzieś... nawet psy powyłączane. Spokój, bezruch, cisza niemal namacalna. A rano rozpoczął się pierwszy dzień życia bez pięknej, charakternej, bitnej i dumnej maleńkiej kotki. A teraz co do komórek: stwierdzam bez cienia wątpliwości, że każdorazowe podanie (miała ich trzy - sam doktor wyrażał już niepokój, bo to najwięcej, ile w krótkiej historii tej terapii zwierzęciu podano) wyraźnie poprawiało stan i samopoczucie Lalki, z tym, że pierwsze podanie na najdłużej (około 6 tygodni), każde następne działało (w sposób możliwy do zaobserwowania) już krócej. Podaliśmy komórki natychmiast, gdy dowiedzieliśmy się o takiej terapii, kotka była już kroplówkowana 19 miesięcy. MOŻE gdybyśmy wcześniej odkryli Doktora?.. Ale żaden lekarz nie pisnął nam o komórkach. Niewiedza? Brak wiary? Chrzanię brak wiary - byliśmy gotowi na każdą, najbardziej niewiarygodną terapię, jeżeli by tylko miała pomóc Lalce. Co myślę dzisiaj? Otóż kolejne nasze dwa koty mają "nieznaczne podwyższenie" parametrów nerkowych, jeden z nich to brat bliźniak Lalucha-Malucha, wielka pierdoła imieniem Macia (prawidłowa wymowa: Maaacia...). Zdecydowaliśmy ustawić je na dietę nerkową, "przepłukać" raz na dwa dni przez miesiąc, zrobić badanie krwi 2 tygodnie po odstawieniu kroplówek i ZOBACZYĆ, CZY COŚ DRGNĘŁO?.. Jeżeli nie osiągniemy normy, podamy komórki macierzyste. Może się okazać, że w schorzeniach nerek dłuższa poprawa następuje po podaniu we wczesnej fazie uszkodzenia narządu? Tak, jak pisała OKI, to wciąż eksperyment. A ja wolę finansować ten eksperyment, niż dawać na głodne dzieci. Ale o tym już było... Odezwę się ma forum, jak będę mieć o czym pisać. Ukłony.