O KOCIE, KTÓRY UMARŁ I WRÓCIŁ
Ćpun wrócił. Nie w jednym – w pięciu futrach! Przez trzynaście obsikanych w każdym calu lat byłam właścicielką jednego niekastrowanego (matko, gdzie ja miałam głowę?!) kocura. Wredne indywiduum kochane chyba tylko przeze mnie i tylko mnie kochające. Wstyd się przyznać, ale przyszłam na świat w rodzinie antykociej. Mama nienawidziła jedynie dwóch rzeczy: koloru brązowego i kotów. I wierzcie, z tych dwóch nieszczęść wolałaby chodzić całe życie w brązowym swetrze. I tak żyliśmy sobie przez te trzynaście lat, 4745 dni, straciwszy 200 zalanych kołder, 2 podłóg wypaczonych od wilgoci paneli, 12 rolek przerabianych wiecznie pazurami tapet, 23 par butów, które nigdy nie przestały śmierdzieć amoniakiem i 3 dywanów (tylko trzech, bo po ostatnim wszelkie dywany zostały w domu zlikwidowane).
Lecz kiedy Ćpun umierał na niewydolność nerek walczyliśmy o jeszcze choć kilka takich dni. Staliśmy się nawet właścicielami drugiego takiego kociego niszczyciela, Klopsa, byleby tylko osłodzić Ćpunowi ohydną nerkową egzystencję. Gdy jego szpik przestał pracować i doszło do silnej anemii, zapakowaliśmy koci dobytek do auta, gotowi na transfuzję krwi. Po badaniach postanowiłam jednak więcej Ćpunka nie trzymać przy sobie na siłę.
Opuszczając przychodnię weterynaryjną w Bielsku-Białej załamana po uśpieniu jedynego faceta, jakiego wówczas kochałam, zbyt załamana, by logicznie myśleć i wsadzić Klopsa do transportera, straciłam drugiego kota, który wyskoczył mi z rąk (sytuacja tragiczna tym bardziej, że mieszkamy w Katowicach). W ciągu pięciu minut byłam o dwa koty biedniejsza.
W 2010 roku miałam jednego kota. W 2011 miałam dwa i oba straciłam. Tego samego roku zyskałam takich kociaków aż pięć. Świniak i Czarnuch, nasze bliźniaki, ukradłam z mamą spod bloku, gdzie były dokarmiane, lecz poważnie chore. Mama przyniosła je z piwnicy, gdzie je leczyliśmy, by potem komuś sprezentować, gdy nagle zrobiło jej się pusto w domu, po stracie Ćpuna i Klopsa. Klops po trzech dniach szeroko zakrojonych poszukiwań wrócił do domu. Pipka była kocim szkieletorem, który mieszkał na śmietniku przy mojej uczelni („Tak mamo, weźmiemy ją tylko na chwilę, potem poszukam jej domu!”). Pamcia, jedyny rasowiec wśród tych kocich szlam dostała nam się razem z babcią, która z nami zamieszkała („co za różnica cztery czy pięć?”).
Kiedy do tego doszło? Kiedy mój dom zmienił się w kocią melinę? Kiedy moja mama polubiła koty?
takie tam wspomnienie mojego ukochanego kocura...pisałam to dawno....bardzo dawno...jakieś siedem kotów temu....
