Florian Malutki
Florian ma już ze 4 miesiące. Wciąż nie jest zaszczepiony bo "ciągle coś". Odnoszę wrażenie pt. "Sorry, taki egzemplarz"...
Kiedy trafił do mnie w październiku jego oczy były w fatalnym stanie. Prawego oka nie było nawet widać, nie dało się rozchylić powiek. Lewe było całkiem niezłe w porównaniu do drugiego. Udało się ładnie podleczyć oba oka i, ku naszej radości, okazało się, że nie ma uszkodzenia rogówki. Leczenie było żmudne i długie, przemywałam, smarowałam, kropiłam wieloma lekami na zmianę. I jak już wydawało się, że wychodzimy na prostą na lewym, tym lepszym, oku pojawiło się najpierw zmętnienie a później wrzód. Od przełomu listopada i grudnia przez ponad miesiąc walczyliśmy więc z wrzodem rogówki oraz wrastającymi w nią naczyniami krwionośnymi. Oba te schorzenia wymagały innych leków, gdzie steryd mający zahamować wrastanie naczyń w oczko uszkadzał rogówkę. Trwało to długo, wymagało jeszcze większej ilości leków, szybkich zmian i częstych wizyt u weta by na bieżąco obserwować zmiany w oku i dobierać leki na kolejne 2-3 dni. Wisiało nad nami widmo wyszycia trzeciej powieki lub zaszycia powiek w ogóle by zrobić naturalny okład. Jednak uporem maniaka w kropieniu oczu wyszliśmy prawie na prostą. W tej chwili oczka nieco jeszcze łzawią, być może tak zostanie. Po wrzodzie na lewym oku został delikatny, ledwie widoczny obłoczek zmętnienia. Prawe oczko jest jakby lekko mniejsze, jakby nie do końca się dobrze otwierało.
Myślałam, że jak tylko oczy będą zdrowe to będziemy się szczepić i szukać domu. Ale gdzieś po drodze Florkowi zaczęły się zdarzać luźne qpale. Z czasem pojawiały się coraz częściej aż, dość szybko, okazało się, że Florian robi tylko i wyłącznie luźne qpy

Odrobaczany był początkiem grudnia. Nazbierałam więc 3 qpy pod rząd i pojechaliśmy do weta. U weta okazało się, że Florek ma w kupie więcej jaj toxocary niż kupy

Dostał więc przez kolejne 3 dni aniprazol. Kupy przez ułamek momentu zaczęły gęstnieć po czym wróciły do poprzedniej rzadkości. Nie da się też ukryć koszmarnego ich smrodu oraz równie śmierdzących bąków jakie Florian puszcza. Przeważnie prosto w nasze nosy
Po dwóch tygodniach po odrobaczaniu podaliśmy, tym razem wszystkim, profender. Znowu pojawiła się martwa glista. Niestety tym razem nie wiedziałam już czyja (po pierwszym odrobaczaniu martwy robal wyszedł ewidentnie z Florka). Niestety qpy Młodego ani na moment nie wróciły choćby do jako-takiej normy.
Florian pięknie rośnie, jego "dzwonki" takoż, przybiera ładnie na wadze, ma apetyt a siły i humoru za dziesięciu. Co najmniej. Nie można też powiedzieć, że ma biegunki bo kupę robi z normalną częstotliwością, 2 max 3 razy na dobę, zawsze też zdąża do kuwety. Nigdy nie leje mu się spod ogona. Ale do szczepienia się wciąż nie nadaje

Do adopcji tym bardziej.
Raz tylko puścił mi pawia, na szczęście do kuwety. Smród był sto razy gorszy od jego kup

Paw był różowy. Ale nie wyglądał jak podbarwiony krwią tylko jednolicie, całościowo różowy.
Pomijając sprawy stricte zdrowotne Florian jest kocięciem nieznośnym, zapalczywym i hardym. Niesie ze sobą destrukcję gdziekolwiek się nie pojawi. Widzę też, że rozmiar jego nabiału nie jest przypadkowy - Florek nie odpuszcza. Nie da się go uspokoić. Kiedy wpadnie w swój szał nic nie da chwycenie za kark, czy przytrzymanie przy ziemi. Florian walczy dosłownie za cenę życia, do końca. Dom wygląda jak pobojowisko. Nasze koty są zastraszone, przegonione, zestresowane na amen

A on wciąż nie nadaje się do adopcji

Z Florkiem jest jeszcze jeden "problem" - Florian ssie swoje stopy. Kiedy już wyluzuje, jest spokojny i śpiący, kładzie się, zaczyna mruczeć, bierze jedną z łap i zaczyna ssać i ciumkać poduszkę czy paluszka. Nie wiem czy on z tego wyrośnie? Czy coś już działać? Kołnierz? Leki na uspokojenie? Boję się, że zacznie mu z poduszek schodzić skóra czy, że rozliże sobie poduchy do krwi.
Florek jest pięknym kotem - smukłym, pięknie czarnym o ślicznej mordce ale kłopotów wszelkich z nim jest co niemiara...