Jakos powoli, powoli do przodu. Czeka mnie jeszcze 2 miesiace wytezonej pracy, ale widze swiatelko w tunelu

Musze niestety odlozyc sterylki do lutego, ale koteczki czuje sie ok, Corus juz chyba po rujce, chociaz z nia nigdy nic nie wiadomo, bo przymilna jest caly czas, natomiast nie ma placzu, zawodzenia. Koty sie ganiaja, jak zawsze, wiec tu bez zmian. Okupuja lozko, wiec noce ciezkie (sama sie o to prosilam), nie mozna sie poruszyc, bo i nogi zajete, i boki, wiec leze na plasko, z rozwartymi konczynami

Po "wypadku" polkniecia tasmy/foli, zadnych wiekszych sensacji, ufff.
Oswajanie Biesi jakos tez idzie, moge podchodzic do niej BEZ KOTA, i troszke poglasakc. Natomiast przy misce miziam do upadlego, a Bieska wygina grzbiet do gory. Taka jest pocieszna w tym swoim strachu, strasznie mi jej zal, a przez to Biesia ma fory u TZta, ktory twierdzi, ze koteczka jest
jego i moze np.krasc kanapki, bo to "taka biedna kota", hmmm
Biesia nie umie mauczec

wydaje dziwne dzwieki, ale najczesciej z zamknieta buzia....ot, ciekawostka. Za to jak walczy z Corus, to warczy jak rasowy owczarek. Z tego miejsca chce podziekowac Corus, ktora pokazala Biesi, ze wspinanie po zaslonach jest swietne!!!!
Dla porownania wstawiam foteczki:
Biesia pierwsze godziny u nas


Biesia kilka dni temu

Tu widac umaszczenie


No i spimy


Przypadkiem, dwa dni temu przechodzilam przez park, blisko mojej pracy, poniewaz uwielbiam sloneczko, usiadlam na chwile na lawce. Patrze sobie, idzie kot, ja

, kot?na ulicy?na wolnosci?jesuu.Kot, puchacz, czarny, przebiegl alejke i w krzaki. To ja za nim, na paluszkach. A tu...kocia budka! wspaniala, wielka buda, drewniana, ocieplona. Na dachu kawalek wycieraczki (chyba do stepiania pazurow), kot siedzi obok i patrzy sie. Ja na niego. No coz, mysle, lepiej zostawic go w spokoju. Wychodze z parku, a tu karmicielka, pani z wozeczkiem, i podbiega do niej inne czarne kocio. Tez wspaniale, smukle, taka pantera, z biala latka na klacie. Cudo! oczy piekne, zdrowe, zielone, cos pieknego. Chcialam zagadac...do pani, nie do kota (chociaz kto wie...) a tu po mnie dzwonia z pracy...ech...