Kiedy transportowaliśmy Guinnessa do jego docelowego domu, dwa razy zrobiliśmy na trasie przystanek kawiano-jedzeniowy: raz w Toruniu, w hotelu Heban (taki mały, bardzo ładny hotelik na starym mieście), a drugi raz w jakimś zajeździe. W zajeździe siedzielismy na zewnątrz, a kociak na szelkach i smyczy śmigał po okolicy. Kelnerka ani okiem nie mrugnęła, kiedy poprosiliśmy o mleko, byle nie prosto z lodówki (Guinness ma żołądek ze stali nierdzewnej, nic mu nie szkodzi). Nawet o mleko podgrzała
A w Hebanie z dużą wyrozumiałoscią patrzyli na brykające kocię. Co prawda kiedy Guinness zaczął się przymierzac do drapania foteli, ukróciliśmy jego swobodę, bo wątpię, by to się spotkało z aplauzem obsługi
To tyle jeśli chodzi o moje doświadczenia z serii "Kot w restauracji"
