No więc tak, kocię ma 10 lat, w Wielkanoc wymacałam u niego na szyi "coś", wydawało mi się, że bardzo mocno powiększony węzeł chłonny (ok. 2 cm) - musiał powiększyć się dość szybko, inaczej raczej zauważyłabym to wcześniej. Następnego dnia byłam akurat odebrać kotkę wolno żyjącą po sterylce, więc zapytałam o radę, pani doktor kazała obserwować. Poza tym nie miał żadnych wyraźnych objawów oprócz wypływu z oczu, o którym zakładałam, że to po prostu kolejny nawrót kociego kataru (zdarzało się raz na jakiś czas przez lata). Zaczął dostawać beta-glukan.
Przez tydzień nic się nie zmieniło, więc do weterynarza (Białobrzeska). Wstępnie antybiotyk i biopsja cienkoigłowa, bo dr nie była pewna, czy to węzeł, bo jest bardzo nisko. Dr Jankowska też powiedziała, że nie jest pewna, co to może być. Wyniki biopsji dość niejednoznaczne, "proces rozrostowy komórek limfoidalnych o znacznym odmłodzeniu", w komentarzu informacja, że albo rozrost odczynowy, albo chłoniak blastyczny o nietypowej prezentacji. Nadal ogólnie bez żadnych skrajnych objawów, ale ewidentnie mniej jadł.
Tydzień po pierwszej wizycie morfologia, USG brzucha i RTG klatki piersiowej. Wyniki morfologii chyba bez tragedii, nieco podwyższone erytrocyty/hematokryt/hemoglobina - czyli chyba niewielkie odwodnienie - limfocyty w dolnej granicy (1,26 przy zakresie 1-4), do tego T4 w zakresie wątpliwym (3,24 przy zakresie 1-2,5). Na USG wyszedł naciek ściany jelita cienkiego o grubości 1,6-1,7 cm, poza tym czysto. Wg biopsji cienkoigłowej nacieku to chłoniak blastyczny. RTG chyba czyste. Kot już w ogóle marudził przy jedzeniu, chodziłam za nim co godzinę z 10 rodzajami karm i przysmaków, żeby chociaż coś polizał. Do tego zaczął się chować i drugi węzeł też nieco się powiększył.
Próbowałam się zapisać do dr Jankowskiej, powiedziano mi, że za 3 tygodnie. Wiadomo, że pacjenci onkologiczni to często pilna sprawa, no ale 3 tygodnie to dość marna perspektywa, tym bardziej, że już straciliśmy 3 na czekaniu na wizyty i wyniki. Na szczęście u dra Micunia na Puławskiej był wolny termin na sobotę.
Pojechaliśmy, dostał od razu pierwszą dawkę chemii, do domu steryd + kroplówkę podskórną.
Pytałam, czy jest coś, czego nie powinnam podawać, dr powiedział, że nie, ale z kolei z tego, co czytałam, nie poleca się antyoksydantów (witaminy A, C, E, selen, koenzym Q10).
Dzień później miał echo serca, na szczęście tam wszystko w porządku.
Jeśli chodzi o chemię, pierwsza poszła winkrystyna dożylnie + prednizon do domu (1 mg/kg), a tydzień później (w ubiegłą sobotę) doksorubicyna + prednizon w tej samej dawce, ale co drugi dzień. Krew przed drugą chemią wyszła całkiem nieźle, wszystko w normie oprócz podwyższonych retikulocytów.
Po winkrystynie miał ewidentne uderzenia gorąca, ale raczej do przeżycia, poza tym bez skutków ubocznych, nie wymiotował, nie miał biegunki. Węzły na szyi zmniejszyły się niesamowicie szybko, praktycznie w ciągu 2 dni wróciły do normalnych rozmiarów, a poza tym też magicznie zniknęły problemy z wypływem z oczu.
Po doksorubicynie też żadnych skutków ubocznych póki co, ale ma aktualnie na łapce sporego krwiaka, na razie do smarowania Aescinem (pani doktor z Puławskiej była na tyle miła, że obejrzała zdjęcia wysłane mailem i nie musieliśmy jechać) i do obserwacji, czy nie ma objawów wynaczynienia.
Z rzeczy innych, zdołał się nieco przeziębić, bo w tygodniu wyszedł na chwilę na balkon (więcej go nie wypuszczę chyba do lata), więc dostał na ostatniej wizycie Convenię. Poza tym dostaje codziennie Neoplasmoxan (na razie 0,5 tabletki), BioProtect i olejek CBD (ok. 4 mg) + Apelkę ze względu na T4, a poza tym nieco mniej regularnie (bo zależy "jak wejdzie"
Zamierzam dołożyć jeszcze kiedyś vilcacorę, tarczycę bajkalską i NTS Immunactiv, ale to chyba na dalszym etapie, żeby od razu nie uderzać wszystkim naraz.
Odkryłam też Pill Assist od Royala, na razie wypróbowane 2 razy i faktycznie bez problemu zjadł z ukrytą w środku tabletką, co jest dość niesamowite, bo tak poza tym to już nawet nie chce sosów, kiedy wyczuje, że cokolwiek w nich jest.
Ogólnie jak dotąd jest całkiem nieźle, kitku zaczął nawet nieco lepiej jeść od kilku dni – wcześniej było dość ciężko, teraz sam przychodzi, żeby coś mu dać, aczkolwiek preferuje wylizywanie sosu z Sheby :/ Wszystkie dobre karmy (bo kupiłam chyba naprawdę wszystko, co da się tylko znaleźć) stoją, karmy Recovery stoją, śmieci ewidentnie najlepsze… Czytałam gdzieś, że FortiFlora smakuje kotom, więc może spróbuję jeszcze i tego, żeby wcisnąć w niego coś wartościowego. W ciągu ostatniego tygodnia na szczęście nie schudł, ale ogólnie stracił 1kg w porównaniu do ostatniej znanej wagi (z 7,2 na 6,2), więc jednak dobrze by było, żeby przytył, tym bardziej, że czytałam gdzieś, że zmiana wagi wydaje się być niezłym prognostykiem, tzn. w przypadku kotów, które przytyją na początku terapii, efekty są lepsze, ale nie ustalono, w którą stronę działa zależność (czy lepiej, bo waga wzrasta, czy waga wzrasta, bo choroba nie była tak zaawansowana).
Na razie to chyba tyle


Po szóstej chemii (znowu doksorubicyna) było nieźle, cały czas czuł się dobrze, nawet z chęcią jadł surowe mięso, ale po siódmej (winkrystyna) samopoczucie dość widocznie mu się pogorszyło. W ubiegłym tygodniu sporo spał, znowu jadł prawie wyłącznie suchą karmę, dopiero wczoraj zaczęło się poprawiać, ale przy jedzeniu nadal marudzi. Właściwie nie wiem, czego to efekt, bo interesuje się tym, co nakładam, wącha, ale raz liźnie i tyle 



rokowania ostrożne.