PcimOlki pisze:Poker71 pisze:....
może być sąd właściwy do miejsca popełnienia zdarzenia...
Jak się definiuje miejsce takich zdarzeń?
dokładnie, gdzie miała miejsce działalność, która jest przedmiotem doniesienia. Ja swoje składałam w prokuraturze na Widzewie, gdzie znajduje się hotel dla kotów i gdzie adoptowałam zagłodzone przez Milińską koty.
Poker71, miałam na myśli raczej szerszy kontekst niż samo miau, choć i miau wpisuje się w niego.
Sprawa Milińskiej i podejrzeń o nielegalnych sterylkach w Łodzi oraz masowy eksport kociąt na zachód - to nie są sprawy, które odkryłam. Proceder jest doskonale znany w Łodzi. Tolerowany świetnie. Lecznica, która aż ociekała emblematami i plakatami "fundacji" Milińskiej i w której wystawiano najwięcej prawdopodobnie paszportów wywożonym kotom, jest doskonale znana łódzkim kociarzom, bardzo aktywnym wolontariuszom ratującym koty.
Gdy już zajęłam się sprawą i zaczęło być głośno, 80% informacji otrzymanych wywaliłam do kosza, bo dostałam je pod warunkiem, że nick, imię i nazwisko informatora NIGDY nie ujrzy światła dziennego. Dlaczego? Bo
na świecie ma być piamknie i óroczo, ale mnie proszę w to nie mieszać. Potem, nie daj Bóg, trzeba się na policję pofatygować, albo jeszcze gorzej, do sądu, a najgorsze, że trzeba oficjalnie i otwartym tekstem opowiedzieć się po jednej ze stron.
Poparcia dla doniesienia odmówiły mi również dwie osoby reprezentujące dwie łódzkie fundacje. Jedna w ogóle udała, że nie zauważyła mojej prośby, druga zaproponowała wyznaczenie mi spotkania, żeby uzasadnić wyższość wizerunku fundacji nad tą sprawą. Dla ułatwienia dodam, że w obu fundacjach procedery Milińskiej jak najbardziej znane, a jedna nawet pomagała w gromadzeniu materiałów. Po cichu i zza węgła.
A przecież to, co zrobiłam ja, osoba fizyczna i nie reprezentująca kompletnie żadnej organizacji, powinna zrobić właśnie organizacja prozwierzęca. Pomijając, że występowanie w obronie praw zwierząt to, zdaje się, główna działalność fundacji, to z czysto formalnych względów wiele by to ułatwiło.
Teraz dowiadujemy się, że admin zamyka wątek, bo osoba, która dopuściła się zagłodzenia kotów albo jest podejrzana o wykonanie nielegalnych sterylek zażądała tego.
I co z tego, że jest kilkaset tysięcy wątków? Co jakiś czas wybucha potężna afera? Ile z nich skończyło się czymś więcej niż pełne oburzenia klepanie w klawiaturę? Ostatnio pamiętam akcję Fiesty. I na tyle.
To miałam na myśli pisząc, że aktywnie w obronie zwierząt gotowi jesteśmy stawać do momentu, gdy samemu nie trzeba wykonać jakiejś aktywności. I uważam, że mam rację.