Wróciłyśmy wczoraj wieczorem. Frajda wyspacerowana, dziś śpi jak zabita. W piątek po południu i sobotę było bardzo ciepło, po raz pierwszy w tym roku miło było zejść ze słońca i posiedzieć w cieniu. Choć kota moja w piątek po południu uparcie w pełnym słońcu polowała na jaszczurki, dopiero, gdy instynkt łowiecki został zaspokojony, z jęzorem na wierzchu i rozgrzana jak żelazko wróciła na zacieniony taras.
Ponieważ świetnie Frajdzie robią spacery, a z własnej woli już nie za bardzo chce chodzić - najchętniej uprawia długie przyczajki, tylko niekiedy żwawo goniąc ważkę albo motyla, a tak to tylko raz na jakiś czas zmienia miejsce czatowania - udało sie opracować metodę na marsze: przed posiłkiem biorę plaster wędliny i nęcę, żeby za mną szła. I tak trzy razy dziennie robi nieprzerwanie 5-7 kółek wokól domu, w sumie wychodzi koło kilometra do przemaszerowania. Taka dawka łażenia powoduje, że kota ma ruchu po kokardę, nie kombinuje, gdzie by tu wskoczyć czy się powspinać. A ja mam spokojniejszą głowę, bo więcej czasu spędza wylegując się na tarasie albo pod jakimś krzaczorem.
Sikanie na wsi przyprawia mnie o rozstrój newrwowy, zawsze mam wrażenie, że się popsuło. Bo chyba jest dla niej słabszym bodźcem, niż nęcący świat w ogrodzie. Rano, nawet, gdy ma pełen pęcherz, nie raczy wejść do kuwety, tylko koniecznie chce, a gdzie tam, musi! wyjść na ogród. Zasuwa pazurami po drzwiach od tarasu, i w ogóle nie zauważa, że tył kota popuszcza. A kuweta tuż obok...
Za to dziś rano czekał na mnie sik w kuwecie i kupa tuż obok kuwety. Więc może jednak cośtam działa, tylko gdy Frajda zafiksuje się na ważniejszych dla niej sprawach, to bodźce z pęcherza nie mieszczą się w kociej główce i uszkodzonym rdzeniu... No ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, zobaczymy, jak będzie po południu i wieczorem.
A to Meliska: