Jak zwykle życiem rządzą przypadki.. No i przypadkowo tutaj trafiłam.. A przecież już tak dawno nikt tu nie zaglądał..
Ja też się do Was chyba mogę zapisać..
I do tych, co to najwyżej trzy tymczasy mieć mieli..
Zuzia była kociakiem urodzonym 4 sierpnia 1992 r. na działkach za Warką. Maluchy i mama były pięknie doglądane przez wakacyjne towarzystwo. Każde z biegających po tamtejszych lasach i polach naszych dzieci miało "swoje" kociątko. Małe dokarmiane "prawdziwym" mlekiem i innymi dobrociami, cieszyły się życiem, rosły jak na drożdżach i piękniały z dnia na dzień. Wczesną jesienią podjęłam heroiczną decyzję, bez specjalnego entuzjazmu TŻ-ta i wiedzy dzieci mocno jeszcze nieletnich o przygarnięciu pierwszego w życiu kota (o Boże: co się robi z kotem????). Kotkiem, który miał zmienić swój los, była ukochana przez mojego starszego Synka, najmniejsza i - jak dla mnie najbrzydsza - kotka, bo.. bura (niechże mi nieba wybaczą!! ).. Mieliśmy "dobrą rękę" - po zabraniu Zuzi, wszystkie kociaki też zaraz znalazły domy.
Przez pomysł na życie TŻ-ta, mogliśmy mieć tylko jednego kota.. Jak to normalni ludzie.. Nie pozwolił zostawić synka Zuzi, ani znalezionego w śmietniku w wigilię Wigilii rudego maleńkiego przytulaka..
Cieszyliśmy się sobą z Zuzakiem przez 14 lat. 28 maja 2006 roku rak ją zabrał definitywnie.
Wytrzymałam krótko. Zaczęłam dzwonić po domach tymczasowych. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak się nazywają.. TŻ-ta już w moim życiu nie było, a Synowie zgodzili się na dwa koty. Znajome, których wychodzące kotki urodziły małe po raz kolejny , błagały żebyśmy wzięli ich przychówek.. Jedno wiedziałam na pewno: kot miał być bury. Wzięliśmy. 15 i 16 czerwca 2006 r. Burego i krówkę.
Przez dwa lata Maja i Miszka były jedynymi naszymi dziećmi.
Zajrzałam w kwietniu 2008 r. na Miau.
W maju poznałam Asię-Jopop i byłam na pierwszej łapance, na działkach w Łomiankach.
5 czerwca 2008 r. doszedł rudy jopopowy piwniczniak, Gofer (wspomnienie śmietnikowca).
5 września 2008 r. namówiona przez Asię, zaopiekowałam się dwiema 4 i 5-tygodniowymi biedami. Bury malec odszedł za TM 16 dni później, czarnego Lesia po operacji przepukliny postanowiłam nie oddać nigdy. Uświadomiłam sobie wtedy, że od zawsze, kiedy myślałam "kot" - miałam na myśli: "czarny kot".. Kiedy w końcu odważyłam się powiedzieć otwarcie, że Lesio zmienia swój status, usłyszałam od mojego Synka piękne stwierdzenie: "Martwimy się o Ciebie, Mamo"..
Do stycznia 2009 r. przewinęło się przez nasz dom kilkanaście kotków. Niewiele i nie rekord w tym gronie w końcu , ale chwilami dojeżdżałam jednorazowo do 11 kotów w domu, 4 rezydentów + 7 tymczasów. Wszystkie zazwyczaj dosyć szybko odchodziły "na swoje", ale jedna z tymczasowiczek, najmniej sympatyczna, Funia, wróciła dwukrotnie z adopcji (ale nie ze względu na swój charakter). Wiecznie nerwowa, przestraszona niemiłymi wrażeniami, uciekająca przed wszystkimi, niedotykalska.. Chciałam ją poreanimować emocjonalnie przed kolejną adopcją i.. reanimuję do dzisiaj Jej status zmienił się jakoś sam z siebie. Moi Synowie nie mieliby nic przeciwko jej oddaniu, bo nie lubią nieprzytulaśnych kotów, a taka jest Funia. Boi się ich, ucieka już z daleka. Kocha tylko mnie.. A ja jej nie oddam. Tego zapatrzonego we mnie duszka..
Od wiosny, po krótkiej przerwie, znowu gościły u nas tymczasy. Prawie wszystkie znalazły domy, pozostały trzy, "trudne".. No, może "trudniejsze" niż koty "standartowe"... Na ile są tymczasowe, los pokaże.. Julka jeżeli okaże się chora (chłoniak) - nie pójdzie do ludzi..
Na razie mamy jednak pięciu rezydentów i trzy tymczasy...
A miało być tak pięknie: dwa niesikające, szczęśliwe kotki i czysty, spokojny domuś