Dziękuję.
Cóż, życie toczy się dalej, chociaż nadal codziennie ryczę. Zwłaszcza wieczorami, kiedy brakuje jednego futra w łóżku
Żaden kot nigdy nie tulił się do mnie tak jak Totuś i żaden tak głęboko, "po psiemu" nie zaglądał w oczy
Najbardziej boli wspomnienie ostatniego naszego wyjazdu do weta. Toto bardzo nie chciał jechać, ale był już tak bardzo słaby... miauknął tylko raz bardzo żałośnie, kiedy wkładałam go do transportera. A ja ryczałam na głos, bo wiedziałam, że mój mały chłopczyk już nie wróci do domu żywy. Ale gdzieś tam, z tyłu głowy, tliła się jeszcze jakaś iskierka nadziei, że może jednak coś się poprawiło, że może usg wykaże, że jeszcze nie czas, że jeszcze mamy szansę. Nie mieliśmy.
Gdybym miała tę pewność, że nic się nie poprawiło, nie wiozłabym go na siłę do weta. Zostałby w domu i usnął, jak wszystkie moje koty, na moich kolanach. Ale musiałam sprawdzić, więc pojechaliśmy i Toto odszedł w lecznicy.
Nigdy nie zapomnę dźwięku tego ostatniego, żałosnego miauknięcia
ciągle go takiego widzę i słyszę ten głos