Fatalnie znoszę widok cierpiącego kota. Mimo, że mam świadomość, że ze zdiagnozowanym i umiejętnie prowadzonym SUK można żyć, na dnie umysłu tkwi mała, nieznośna drzazga, której bolesną obecność ciągle odczuwam. I ten irracjonalny strach, o którym myślałam, że dawno się z niego wyleczyłam. Bo patrzę na Totka, ale przed oczami mam Kaszmira. Wiem, że to głupie i niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, ale nie mogę się od tego głupiego strachu uwolnić. I od niepokojącego uczucia, ze zbyt długo było dobrze, spokojnie. Że znowu nadeszło coś, co jest potężniejsze niż my. Coś, co tylko na pozór wydaje się możliwe do opanowania.
Cała nadzieja w tym, że szybko uda się dokładnie Tota zdiagnozować i wdrożyć skuteczna terapię.