» Pon wrz 25, 2017 8:13
Re: Na przekór... czyli tam i z powrotem ;)
Dziękuję.
Ciągle o nim myślę, wciąż widzę go w każdym kącie domu. Przypominam sobie jak leżeliśmy w łóżku, a on przychodził żeby go przytulić. Jak wpychał się na biurko (prawie 9 kilogramów kota), zasłaniając sobą cały monitor i przełączając wszystko na klawiaturze, żeby pobarankować i przypomnieć, że jest.
Toto był moim kotem. Pozostała dwójka też jest z nami bardzo związana (szczególnie Lola), ale moja relacja z Totkiem była inna. To był bardzo nieśmiały, strachliwy kotek, który długo się oswajał (miał taki rys niepewności i obawy w sobie) i długo nie był w stanie do końca człowiekowi zaufać, ale kiedy już mnie do siebie dopuścił, pokochał mnie całkowicie. Mogłam z nim zrobić wszystko, on znosił to cierpliwie i nie protestował, bo wiedział, że nie zrobię mu krzywdy.
To była jedyna chyba istota na świecie, która kochała mnie w całości, taką jaka jestem i niczego ode mnie nie chciała. Niczego poza tym, bym ja kochała go jak najmocniej.
Kiedy się głaskaliśmy patrzył mi głęboko w oczy jak pies. Z taką miłością i całkowitym oddaniem.
Czasem nocą chodził po mieszkaniu i nawoływał, ale wystarczyło, że wypowiedziałam jego imię i już był przy mnie. Znowu szczęśliwy, spokojny i kochający. Jako jedyny witał nas zawsze pod drzwiami, gdy wracaliśmy do domu. Zawsze.
Ciągle analizuję co zrobiliśmy źle, czego nie zauważyliśmy.
Nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Że w czwartek musiałam mojego kochanego, strachliwego kotka, który bał się każdego hałasu i powiewającej na wietrze firanki, zostawić tam, w tej zimnej, mokrej ziemi. Samego. Wiem, że to irracjonalne i że on już niczego nie czuł, ale jakoś nie wychodzi racjonalne myślenie. Zostawiłam tam przy nim kawałek swojej duszy.
Przepraszam, Przyjacielu.