Dom powoli budził się. Przez korytarz przeszła trochę jeszcze zaspana Michasia, w kuchni zasyczał czajnik, a stróż obudził się, wstał z fotela i zaczął rozcierać ścierpnięty kark.
Pomyślałam, że dom zaczyna coraz bardziej przypominać prawdziwe domy – zaczyna mieć swoje zapachy, głosy, swój niespiesznie płynący czas.
Bez ostrego, ponaglającego głosu pani Leokadii, która teraz znajdowała się niewiadomo gdzie było cicho i przyjemnie. Dzieci wstawały z uśmiechem na twarzach, a w jadalni nie straszyła przestudzona herbata
Pomyślałem, że wszystko jest na najlepszej drodze, i…że mogę powrócić do swego domu, który czekał na mnie gdzieś tam, gdzie kończyło się blade, jakby przykurzone miejskie niebo.
Cały dzień spędziłem na wędrówkach po domu, zapamiętując każdy kąt – czułem się związany z nim jakąś niewidzialną nicią i prawdę powiedziawszy, ciężko było mi myśleć o powrocie . Opuszczając go pozostawiałem nie zakończoną historię ogrodu, niedopowiedziane losy małej Beaty, nowe koleje życia jego mieszkańców i starszego pana – Pana Tatę, którego zdążyłem szczerze polubić.
Przechodząc obok schowka na szczotki usłyszałem jak Wyskrobek i jego dwaj bracia skrobią pazurami i przypomniałem sobie króla szczurów…
Delikatnie zastukałem w drzwi i gdy w szparze pojawił się wąsaty pyszczek oznajmiłem, że tej nocy powracam do domu.
- W pełni cię rozumiem – rzekł poważnie Wyskrobek. – Tutaj już będzie się działo dobrze…
na wypadek, gdybyśmy nie spotkali się wieczorem uścisnąłem łapę szczura i poszedłem do swej kryjówki, aby spakować swój tobołek.
Uniosłem go w ręce i pomyślałem, że był znacznie lżejszy niż wtedy, kiedy opuszczałem moje miasto – na poły zdarte buty, wyblakły kubrak i garstka leśnego tytoniu, oto wszystko, z czym miałem udać się w powrotną drogę.
Pocieszyła mnie nieco myśl, że w sadach dojrzały jabłka, a na poboczach polnych dróg łatwo będzie znaleźć kilka nadających się do spożycia jagód…
Dzień minął niespodziewanie szybko, może nawet zbyt szybko i ani się spostrzegłem, jak niebo zaczęło szarzeć…
Dzieci powróciły z ogrodu, w umywalni zaszumiała woda.
Kucharka wyczarowywała w kuchni kolejną smakowita kolację, której zapach niósł się po całym korytarzu, a z gabinetu starszego pana – Pana Taty – dochodziły stłumione głosy.
- I zaczniemy już od dzisiaj – powiedział starszy pan.
Przez szparę pod drzwiami dostrzegłem buciki Michasi.
- W bibliotece nie znalazłem tego wiele , ale pewnie coś się nada.
Buciki poruszyły się.
Wsunąłem się do środka i wstrzymując oddech przycupnąłem za zasłoną.
- Może to by się nadało – powiedziała Michasia kładąc na biurku gruby, mocno sfatygowany zeszyt.
Starszy pan otworzył go i sięgnął po leżące obok okulary.
- „ Był sobie kiedyś dom, który zawsze pragnął być Prawdziwym Domem, ale zawsze cos stawało mu na przeszkodzie… Po pierwsze – choć w Domu było bardzo, bardzo wiele dzieci nie było w nim ani jednego taty i ani jednej mamy. Nie było też ani kota, ani psa, tak, że nikt nie mruczał w długie, chłodne wieczory, ani nikt nie pilnował, aby do dzieci nie wkradały się złe sny. Za Domem był sobie Ogród, który marzył, aby stać się Prawdziwym Ogrodem, ale nie kwitły w nim kwiaty, tylko sterczały wysoko nieżyczliwe pokrzywy, kłujące osty , a nisko przy ziemi pleniła się pleśń. Dom zasypiał punktualnie, gdy zegar w mieście wydzwonił dziesiątą, a budził się, gdy wybijała szósta. A wszystkie dzieci marzyły, aby być Prawdziwymi Dziećmi, choć nie za bardzo wiedziały na czym to ma polegać…”
Starszy pan zamknął zeszyt i pytająco spojrzał na Michasię.
- Czy to TY napisałaś, Michasiu ? – zapytał.
Michasia pokiwała głową.
- A, bo jak maluchy nie mogły spać, to opowiadałam,,,potem stara wiedź…to znaczy pani Leokadia zabroniła, że to niby bajki mącą w głowach, to zaczęłam spisywać…Bo jak się raz zacznie bajać, to bajanie się plecie i plecie i plecie…
Starszy Pan ujął rękę Michasi.
- Ładnie ci się plecie, Michasiu od bajek. Przepiszemy to wszystko na maszynie i zrobimy prawdziwą książkę…
- Z obrazkami ? - zapytała Michasia.
- Z obrazkami – przytaknął starszy pan. – Ale to będą niezwykłe obrazki. Poprosimy dzieci, żeby namalowały
to wszystko, co jest w książce. I postaramy się, żeby wszystkie dzieci ją przeczytały.
Michasia splotła ręce i spojrzała na swoje odbicie w szybie. Nagle jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Tam, tam coś jest ! – zawołała.
Spojrzałem w szybę i tuż obok odbicia Michasi dostrzegłem siebie.
- Krasnal ! – zawołała i odwróciła się, ale zdążyłem wyskoczyć na zewnątrz.
Jednym susem wskoczyłem w kępę trawy i zamarłem w bezruchu.
- Krasnal tam był ! – wołała zdumiona Michasia, - tam był, na oknie !
Usłyszałem, jak starszy pan odsuwa krzesło i zbliża się do okna.
- Jeżeli był, to przyszedł podziękować ci za piękną bajkę – powiedział.
- Niech pan nie żartuje – sapnęła urażona Michasia. – Na własne oczy widziałam. Kubrak miał zielony, czapkę szarą…
- Niemożliwe – rzekł starszy pan . – Krasnale na czerwono chodzą odziane, więc…krasnal nie. Może to domowy do nas się wprowadził, żeby się nam dobrze działo?
- Ale bo to pan bajki opowiada – oburzyła się Michasia.
- Przepraszam – starszy pan najwyraźniej dobrze się bawił. – Już nie będę, to ty jesteś Michasia od bajek.
- Dobranoc – odparła Michasia i wyszła szeleszcząc fartuchem.
A ja pogładziłem poręcz kamiennych schodów i ruszyłem przed siebie wąską, ciemna uliczką. W oknach gasły ostatnie światła, gdzieś daleko poszczekiwał pies a nad moją głową, ledwie widoczne świeciły gwiazdy.
Namacałem w kieszeni fajeczkę , odwróciłem się i spojrzałem raz jeszcze na Dom.
- Niech ci będzie los życzliwym,
Domem staniesz się prawdziwym,
Dobre serce, mądra głowa
Przed złem wszelkim cię zachowa,
Złe sny progi twe ominą
Smutki niby dym odpłyną
Ogród rozpromieni kwiecie
Szczęścia zazna każde dziecię…
Zakończyłem i aż się zdumiałem – moje pierwsze zaklęcie wypowiedziało się zupełnie samo, tak, jakby podyktował mi je ktoś mieszkający we mnie.
Powracałem więc do domu jako prawdziwy skrzat, opiekun domowego ogniska…
i tak zaczynamy drugą seteczkę