Regularność raz na pół roku musi być...
Naszło mnie coś, więc piszę. Dół mnie naszedł tak konkretnie.
Marnie u nas . U mojego tymczasowego Lucyfera lipa jakich mało. Czekam tylko jeszcze jak mi dziewczyny powiedzą "weź se go już"
bo siedzi i siedzi i nie ma pół zainteresowanego o niego.
Odpukać choć, że nie choruje kosztownie, bo bym sobie chyba łeb urwała.
A ostatnio było marnie, źle się poczuł, stracha nam narobił. I to w weekend, gdzie wetów nie ma, byliśmy więc na dyżurze,zamiast leczyć to wet kazał zostawić go w spokoju i jak dotarliśmy do poniedziałku to już glutem prychał. Na szczęście już ok.
Teraz martwię się o inwentarz własny, bo jak się pieprzy to się pieprzy...
Pies mój guza dostał. Bawimy się już z tym ponad miesiąc, chyba ciąć będziemy jednak.
A kotary też nie lepiej.
Zrobiliśmy okresowe badania, wyszły kiepsko.
Inka jeszcze jako, ale Emiśka gorzej. A dopiero dobrze było, to wyszła masakra, osłabienie odporności, czynnik wątrobowy czy jak się to tam zwie... Naczytałam się już w necie co to znaczy, boję się jak diabli. Myślę ciągle o białaczce, szczepić miałam, bo się zorientowałam że mnie zbyt białaczka lubi... Byle nie za późno.
Czasu szukam, żeby to ogarnąć, bo jak nie ja to nikt nie zrobi. Zostawiłam koty rodzicom, bo liczyłam że będą lepiej tam miały, a tu niespodzianka.
Jak się wali to wszystko...