Ujadania psów nie da się nie zauważyć. Moją uwagę zwróciła kociarnia - wybieg zwany kurnikiem. Weszłem na terem i już byłem pewien iż bez kota nie wyjdę.
Pierwsze problemy zaczeły się z wyborem - zbyt wielki. Drugi z faktem iż wybrany kociak był apatyczny. Przemiła pani szybko znalazła innego. Prześliczna krówka. Była tak wielka iż mieściła się w kieszeni kurtki. A więc jedzie - tfu idzie ze mną do domu.
Trzeci problem to umowa adopcyjna a raczej obowiązek spisania danych przyszłego opiekuna z dowodu tożsamości. I tu pojawiły się kolejne schody. Nie wziołem ze sobą dowodu osobistego. Sytuację uratował fakt iż miałem ze sobą prawo jazdy.
W domu euforii nie było. Zgrozy też nie. Ot domownicy przeszli nad tym do porządku dziennego.
Ta kocia istotka to był dobry wybór. Los uśmiechnoł się do mnie już w lutym następnego roku. Znalazłem pracę. I co najlepsze od razu dobrze płatną.
Minoł jakiś czas dziewczę podrosło i zaczeły się koncerty.
Długo zwlekałem ze sterylizacją. Aż wreszcie za namową weta uległem. Dziś jest to szcześliwa dama - co księdza po kolędzie nie lubi i niczym rasowy pies obronny stara się go pozbyć jak najszybciej z domu ku uciesze części domowników i zgrozie ich ojca.
A tak ta oto dama wygląda teraz.


Mineło 8 szczęśliwych lat kociego lenistwa, kocio żył bawił się i tył. Domownicy zrobili się coraz bardziej zapracowani i Psotka coraz dłużej zostawała w domu sama.
Nastał rok 2007. Długo się zastanawialiśmy - i wreszcie uradziliśmy. W domu będzie drugi kot.
Drugi kot miał być biedą spod bloku. Jednakże iż osiedlowe sierściuchy nie przejawiały chęci współpracy (szynka dobra - ale i tak mnie nie złapiesz) postanowiliśmy przygarnąć kota ze schroniska.
Pora nastała dobra - grudzień tuż przed świętami. Ojciec w sanatorium więc dyskusji nie będzie. A metoda faktów dokonanych jak zawsze się sprawdza. W Gdyni Ciapkowie znaleźliśmy podrostka - który czym prędzej przyjechał do domu. I zaczeły się schody. Nowy kot od razy wiedział gdzie co jest. Wesoła bura pręguska dała się we znaki Psotce. Ot małe chce się bawić a stare nie. Niestety - Psotka zamiast agresją zareagowała strachem. I to tak silnym iż zaczeły się problemy z oddawaniem moczu. Od zawsze Psotka miała problemy z krzystałkami w moczu. Teraz zatkała się na amen. Wizyta u weta była niezbędna. Niestety mając na uwadze dobro kota trzeba było podjąc najtrudniejszą w tym okresie decyzję. Młodziak musiał trafić znowu do schroniska.
Miała pani ze schroniska nie robiła wyrzutów, jednak jej spojżenie mówiło wszystko. Chciałem nie udało się, nie będę karał seniorki własną zachcianką - mam nadzieję iż kotek szybko znajdzie nowy dom.
Niestety los mści się okrutnie. Kilka dni później.
Ciemna noc obwodnica Elbląga - powórt z delegacji. Na liczniku "zaledwie" 120km/h. Wjeżdam na początkowy nieoświetlony odcinek obwodnicy od strony Warszawy. Cicha radość jeszcze tylko 1,5 godziny i po blisko 500km trasie będę w domu. Radość została jednak brutalnie przerwana.
Na lewym pasie kątem oka dostrzegłem psa. Duży mieszaniec ON. Szedł powoli. Niestety pojawił się nagle i nie zostawił miejsca na reakcję. Pedał hamulac nacisnołem tylko po to by zapalić światła stopu. Nadzieja iż może nie zdąży wejść na prawy pas była mylna.
Huk uderzenia w plastik, gaśną światła. Awaryjne i natychmiastowy zjazd na bok. Pierwsza myśl "..boże na drugim pasie były auta". Szęśliwie auta jechały za mną w dużej odległości. Szybko założyłem żółtą kamizelkę odblaskową - trzeba sprawdzić co z psem. Auta jak na złość jadą prawym pasem. Pies leży na lewym - nieszczęśliwie na jego środku. Mimo awersji do psów jestem człowiekiem - jeśli żyje zabiore go do lekarza. Moje czekanie na bezpieczne przejście zakończyła duża ciężarówka marki Scania. Kierowca mimo iż słyszał mój komunikat na CB-Radio niezbyt wzioł sobie go do serca. Rozpędzony 40 tonowy skład wpadł na leżącego zwierzaka. Nie pozostawił najmniejszych złudzeń co do dalszego postępowania.
Do domu wróciłem bez humoru właściwie wsciekły sam na siebie - trzeba było zostać na mazurach u rodziny, a nie z delagacji na siłe po nocy jechać do domu.
Auto ucierpiało w stopniu poważnym - ale udało się nim bezpiecznie dojechać do Gdyni.
Dwa dni chodziłem struty. Aż dnia 20 grudnia wracając z Cargo na lotnisku w Gdańsku postanowiłem zajechać do ichniego schroniska. Pies był karą za bezmyślne zwrócenie zwierzaka do schroniska. Mając jednak na względzie ten fakt oraz wstyd nie mogłem pojawić się ponownie w Ciapkowie. Dziwnym trafem kontenerek koci cały czas leżał w bagażniku w brata aucie. Poprostu nie miałem chęci zabrać go do domu po powrocie z Ciapkowa.
Schronisko przywitało mnie drogą dziurawszą niż ser szwajcarski. Nie zraziło mnie to. Schronisko ładne, nowe, zadbane. Przemiła pani zaprowadziła mnie ( a raczej nas - brat musiał być na Cargo ze mną) do kociarni. Tylko jeden kot podbiegł od razu do nas. Jednak brat stwierdził "..ty nie, bure mi się nie podobają". Długo podziwialiśmy koty. Pomieszczeń było 2 - dla starszych i młodszych oddzielne. Jednak decyzja była prosta - bogtszy w wiedzę (pewnych błędów nie popełnia się 2x) postanowilismy wziąć dorosłego ustatkowanego kota. I znów bury podbiegł pierwszy, wskoczył na półkę i wczepił pazurki w rękaw mojej kurtki. Długo nie myślałem "jedziemy razem do domu". Pani schroniskowa była uśmiechnięta. Choć jeden dorosły kot znalazł nowy dom na święta. Formalności to szczegół.
Burasek bo tak ją nazwałem drogę do nowego domu pokonała w ciszy. W domu od razu znalazła kuwetę. Psotka wybiegła na spotkanie pomimo iż plan zakładał stopniowe oswajanie kotów ze sobą. Wiedza z forum. Niestety plany planami a życie sobie. Nowy członek rodziny wykazał w stosunku do rezydentki głęboko posunięty szacunek. Obyło się bez poufałości i zbliżeń. Psotka o dziwo na nowego zareagowała w sposób inny niż było to z młodziakie. Dostojnie prychneła sykneła i jak gdyby nic poszła pod spanie. By po chwili spod niego wyjść na wspólną kolację.
23 grudnia tatko wrócił z sanatorium. Aż do drzwi domu nie miał pojęcia o zmianach w domu. Nowy kot przywitał go w progu. Tatko usiał na fotelu - a Burasek szybciutko wskoczyła mu na kolana i się rozmruczła. Tatko został "kupiony" przez nowego kota.
Tak wygląda burasek teraz. Chorowita bidulka która w 5 dni po dostaniu nowego domu musiała stracic kilka zębów (cóż były tak zepsute iż trzeba było je usunąć - wyleczyć zapalenie dziąseł i gardła).


Traz to miziasty kot na swiecie. Z traktorkiem o odgłosie mocno wysłużonego Ursusa. Za to Psotka powoli odnajduje się w roli przewodnika stada. Burasek czuje do niej respekt. I chyba zaczynają powoli się lubić.
PS. O małym domowym ZOO w następnym odcinku
