Psotusiowy pamiętnik

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw sty 24, 2008 13:32

Łatko, a co to są gogle :?: Nigdy tego nie widziałem :!:
Psot

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 9:17

Dziś też będzie kawałek mojego pamiętnika - jak tylko Ciocia Kociama znajdzie chwilkę :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 10:15

MaryLux pisze:Dziś też będzie kawałek mojego pamiętnika - jak tylko Ciocia Kociama znajdzie chwilkę :)
Psot


No to czekamy niecierpliwie :)

kothka

 
Posty: 11588
Od: Wto lis 09, 2004 12:50
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 11:30

:D
czekali,czekali i sie doczekali

PigułkaJa rzeczywiście na początku nie potrafiłam zrozumieć, o co chodzi z tymi białymi tako- talo- talerzykami i z tym czymś brązowym, co się na nich znalazło. Skąd to się wszystko wzięło? I jak to dziwnie, że ta Ola – czy jak ją tam Psot z Azorkiem nazywali – chodzi na dwóch tylnych łapkach i się nie przewraca! Ja bym tak nie potrafiła! Ale Ola się nie przewracała, a w przednich łapkach zwykle trzymała coś ciekawego.
Najpierw odkładała wszystko, co trzymała w obu przednich łapkach i szła do naszego domu. Podpatrzyłam, że Mama nie tylko jej na to pozwalała, ale sama Olę prowadziła do naszej toalety. Myślałam, że Ola korzysta z naszej toalety, bo Mama mówiła, że ludzie też tak muszą, bo mają żołądki, jelitka i nerki tak samo jak my. Ale okazało się, że Ola ma w swoim domku swoją własną toaletę, a do naszej wchodzi nie po to, żeby nabrudzić, ale wręcz przeciwnie – żeby posprzątać. Zawsze miała ze sobą woreczki i kawałki papieru, żeby wszystko dokładnie pozbierać.
Blisko naszego domu był kran – ileś tam różnych śmiesznych rurek. I jak się dobrze tym pokręciło, to płynęła z tego woda. A jak się pokręciło w drugą stronę, to woda przestawała płynąć. Obok tego kranu stał pojemniczek z czymś pachnącym, co Ola z Mamą nazywały Mydłem. I po sprzątaniu naszej kuwety Ola odkręcała kran, trzymała mydło (a właściwie kręciła nim) pod wodą, potem je odkładała i wodą spłukiwała te resztki mydła, które jej zostały na łapkach. Przecież to bez sensu – brać do łapki mydło i od razu je spłukiwać! Ale podobno ludzie są dziwni.
Następny punkt programu to było przygotowanie uczty. To ja najlepiej umiałam ustawić na naszym stole talerzyki i kwiaty. Tak długo je przesuwałam noskiem i łapkami w różne strony, aż wszystko wyglądało idealnie. Potem Ola otwierała puszkę (Psotek mi wytłumaczył, co to jest) z jedzeniem. I układała jedzonko na czterech talerzykach. Oczywiście najwięcej było dla Mamy, bo Mama była największa i opiekowała się nami, więc musiała mieć dużo siły. Resztę Ola dzieliła sprawiedliwie między nas – dzieci.
Psotek oczywiście domagał się, żeby to jemu dawać najwięcej, bo on jest z nas największy i pomaga Mamie w opiekowaniu się nami. I Ola zwykle mu ustępowała. Może miała rację, bo ja zwykle po zjedzeniu części swojej porcji byłam już zupełnie najedzona, a Psot wylizywał swój talerz do czysta – i mówił, że mógłby zjeść jeszcze trochę. No to mu odstępowałam trochę swojej porcji, bo po co ma się jedzenie marnować? Mama zawsze mówiła, że nie wolno marnować jedzenia, bo przecież na świecie jest mnóstwo głodnych kotków, które by to chętnie zjadły. I czasami zapraszała na jedzenie sąsiadów Kota Urwisa, jeśli my akurat dostaliśmy więcej niż nam było potrzeba.
Tym sąsiadom działo się podobno okropnie, bo nie mieli swoich opiekunów. I dzięki Oli i Mamie przynajmniej czasem się mogli najeść do syta. My przynajmniej mieliśmy gdzie mieszkać. Co prawda ludzie, u których mieszkaliśmy, niezbyt się nami przejmowali, ale przynajmniej zgodzili się, żebyśmy u nich wynajęli domek i pozwalali, żeby ich sąsiadka – Ola – karmiła nas wszystkich, Azorka i naszych psio-kocich sąsiadów. A niektóre inne koty miały gorzej, bo musiały się chować przed ludźmi, żeby ich nikt nie pobił.
CDN :D

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23506
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pt sty 25, 2008 11:38

Ciociu Kociamo, dziękuję :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 11:41

MaryLux pisze:Ciociu Kociamo, dziękuję :)
Psot


Psotku przeca ni ma za co :D

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23506
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pt sty 25, 2008 11:45

Ależ jest za co, Ciociu. Ja bym sobie z tym sam nie poradził :(
Psot

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 12:19

czytam czytam i ciagle mie malo :D

hania.k

 
Posty: 165
Od: Czw gru 20, 2007 9:24

Post » Pt sty 25, 2008 13:25

hania.k pisze:czytam czytam i ciagle mie malo :D


A to mosz jeszcze :lol:

Psotek
Mieliśmy w domu zupełnie dobrze. W sypialni stało wygodne łóżeczko, w którym mieściliśmy się wszyscy czworo – Mama i my, dzieci. Bardzo to było miłe, kiedy po wielu przygodach układaliśmy się koło siebie, najedzeni i umyci – i mruczeliśmy z zadowolenia, że jesteśmy razem. Toaleta dzięki Oli była prawie zawsze czysta. I oczywiście był w niej zawsze żwirek. Poza tym bardzo lubiłem nasz taras, który był też naszą jadalnią. Często przychodziła tu Ola z talerzykami i puszkami pełnymi pysznego jedzenia. Zwykle towarzyszył jej Azorek, a czasami też inne psiaki i kociaki z sąsiedztwa. Jedliśmy razem i bawiliśmy się wesoło.
Pigułka
Ja bardzo lubiłam ciszę, więc często chowałam się w cieniu albo uciekałam do sypialni, kiedy na tarasie było zbyt wiele kotów naraz. Wolałam już być głodna niż żeby inne koty się na mnie gapiły. Ale Psot z Mamą zawsze mnie znajdowali i tłumaczyli, że to ja jestem tutaj u siebie w domku, a nie nasi goście, więc to ja jestem ważniejsza od nich. I pilnowali, żebym zawsze się najadła. Nawet Mama mówiła, że jestem ważniejsza od Urwisa, bo ja jestem jej ukochaną córeczką, a Urwis jest tylko (czy może: aż) jej znajomym z sąsiedztwa.
Psotek
Kiedy przychodzili goście, nawet tylko sama Ola, Pigułka chowała się, gdzie to jej się tylko udało. Ona naprawdę się ich wszystkich bała... Nie wiem, dlaczego – przecież Mama jej tłumaczyła, że to nasi przyjaciele. No, ale się bała...
Ja bardzo lubiłem wizyty Azorka. On co prawda mówił, że jest psem, ale ja mu niezbyt wierzyłem. Ola mówiła, że jest takie powiedzenie „żyć jak pies z kotem” – i że ono oznacza ciągłe kłótnie. A my wszyscy przecież żyliśmy w zgodzie z Azorkiem, Burkiem i całą resztą psiej gromady. Więc albo Azorek jest kotem, a nie psem, albo... w tym powiedzonku nie ma prawdy nawet za grosz.
CDN

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23506
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pt sty 25, 2008 13:32

Mrrrrrrrrrrrrruuuuuuuuuuu :) A to niespodzianka, Ciociu :) Dzięki, mrrrrrrrrrrrrrrruuuuuuuuuuuu :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sty 25, 2008 14:13

:D

hania.k

 
Posty: 165
Od: Czw gru 20, 2007 9:24

Post » Pt sty 25, 2008 20:15

Jejku Psotusiu, ale przeżywaliście szczęśliwe chwile w dzieciństwie ....
Czy potem też tak było? Pewnie nam o tym napiszesz ... czekamy :D
Obrazek

Avian

Avatar użytkownika
 
Posty: 27170
Od: Śro lip 05, 2006 13:15
Lokalizacja: Poznań / Luboń

Post » Pt sty 25, 2008 20:48

My się zaczytali...
Bisia i Jozin-z-Bazin

To jest taki pies co go moja Duża wyciągnęła z błota...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob sty 26, 2008 14:44

Potem... no zobaczycie sami :) Różnie było...

MaryLux

 
Posty: 159597
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob sty 26, 2008 21:55

Pigułka
Im byliśmy starsi, tym częściej Mama wyprowadzała nas na spacerki, i to długie. Umieliśmy już bez zmęczenia przebiec cały kilokotometr , a jak trzeba było, to i więcej.
Psotek
Kiedy Pigułka przebiegała 1 kkm, ja miałem ambicję, żeby przebiec chociaż dwa. Po co mi to było? Po pstro zapewne, bo przecież chodziło tylko o to, żeby wykazać, co umiemy. I pochwalić się, jacy już jesteśmy duzi i sprawni.
Pewnego razu doszliśmy do jakichś kijków, które nie wiadomo po co sterczały sobie z ziemi. Mama powiedziała nam, że ten szereg kijków to płotek, a służy do tego, żeby oddzielić terytorium „jej” ludzi od terytorium Oli. I że ludzie nie mogą bez pozwolenia przechodzić przez tę granicę. Ale śmiesznie! Niby jak mieliby pytać o pozwolenie, skoro tego płotka nikt nie pilnował? W dodatku Ola była znacznie wyższa niż ten płotek, więc niby dlaczego miałaby się go bać? Ale Ola mi powiedziała, że tu chodzi o grzeczność, a nie o strach.
W dodatku kawałek tego płotka się ruszał. Myślałem, że ktoś go w tym miejscu zepsuł. Ale Mama z Azorkiem mi wytłumaczyli, że wcale nie. Ten kawałek nazywał się furtka. I jak się nacisnęło taką poziomą deseczkę, to furtka się otwierała i przepuszczała przez granicę. A potem można ją było zamknąć z drugiej strony. Przez tę furtkę właśnie Ola przechodziła od siebie do nas i z powrotem. Azorek też umiał otworzyć furtkę, jeśli akurat była zamknięta, a on wybierał się do Oli lub znajomych z okolicy. Ale na ogół była otwarta.
Bardzo mnie to intrygowało, bo pewnie świat za granicą jest zupełnie inny niż u nas. Bo nasz dom stał przy ulicy Marcepanowej, a dom Oli – choć „przyklejony” tyłem do naszego – był już na Piernikowej. Więc pewnie na naszej ulicy wszystko było zrobione z marcepanu, a u Oli – z pierników.
Azorek i Mama uważali, że Pierniczki są zdecydowanie smaczniejsze niż marcepan – cokolwiek by to było. Ja nigdy nie jadłem tego marcepanu, bo „nasi” ludzie co prawda pozwalali, żebyśmy u nich mieszkali, ale już zupełnie się nie przejmowali tym, czy mamy co jeść. I Mama z Azorkiem byliby pewnie dalej głodni, gdyby Ola nie karmiła ich Pierniczkami.
Tego dnia Mama postanowiła zakończyć spacer właśnie na granicy. Powiedziała, że jest już bardzo zmęczona i chce wrócić do domu. Poprosiła, żebym to ja zaprowadził dziewczynki do domu. Byłem z tego dumny, bo widocznie Mama uznała, że jestem już wystarczająco duży, żeby sobie poradzić z tak trudnym zadaniem. Mama powiedziała, że pójdzie za nami.Jednak w połowie drogi straciłem orientację. A kiedy się obejrzałem za siebie, okazało się, że Mamy nigdzie nie było i tylko z daleka słyszałem jej wołanie i szczekanie Azorka. Zaprowadziłem więc dziewczynki pod najbliższy krzaczek (potem się dowiedziałem, że to był krzak porzeczki) i tam się schowaliśmy. Dziewczynki trochę popiskiwały ze strachu, ale ja je uspokajałem i mówiłem, że na pewno Mama wkrótce do nas dołączy, choć tak naprawdę wcale nie byłem tego taki pewny.
Po chwili znalazł nas Azorek. Jak dobrze, że on ma taki dobry węch! To on zaprowadził nas do domu. Mamy tam jeszcze nie było, ale Azorek nas wszystkich prawie zmusił do wejścia do sypialni i obiecał, że zaraz poszuka Mamy lub Oli. Bardzo się o Mamę niepokoiłem, ale tłumaczyłem dziewczynkom, że Azorek na pewno Mamę przyprowadzi. Jednak czas się wlókł bez Mamy. W końcu (podobno minęło tylko 10 minut od naszego rozstania, ale mnie się wydawało, że było to kilka godzin) Azorek przyszedł z Olą, ale bez Mamy. Powiedzieli, że musimy szybciutko się przeprowadzić do Oli i że Mama już tam jest. Ola zabrała nasze łóżeczko i toaletę i pobiegła na swoją stronę granicy. Azorek wyprowadził nas wszystkich – i powędrowaliśmy.
CDN :D

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23506
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: grubysnake, jasiulcowamama, zuza i 76 gości