Pigułka
Im byliśmy starsi, tym częściej Mama wyprowadzała nas na spacerki, i to długie. Umieliśmy już bez zmęczenia przebiec cały kilokotometr , a jak trzeba było, to i więcej.
Psotek
Kiedy Pigułka przebiegała 1 kkm, ja miałem ambicję, żeby przebiec chociaż dwa. Po co mi to było? Po pstro zapewne, bo przecież chodziło tylko o to, żeby wykazać, co umiemy. I pochwalić się, jacy już jesteśmy duzi i sprawni.
Pewnego razu doszliśmy do jakichś kijków, które nie wiadomo po co sterczały sobie z ziemi. Mama powiedziała nam, że ten szereg kijków to płotek, a służy do tego, żeby oddzielić terytorium „jej” ludzi od terytorium Oli. I że ludzie nie mogą bez pozwolenia przechodzić przez tę granicę. Ale śmiesznie! Niby jak mieliby pytać o pozwolenie, skoro tego płotka nikt nie pilnował? W dodatku Ola była znacznie wyższa niż ten płotek, więc niby dlaczego miałaby się go bać? Ale Ola mi powiedziała, że tu chodzi o grzeczność, a nie o strach.
W dodatku kawałek tego płotka się ruszał. Myślałem, że ktoś go w tym miejscu zepsuł. Ale Mama z Azorkiem mi wytłumaczyli, że wcale nie. Ten kawałek nazywał się furtka. I jak się nacisnęło taką poziomą deseczkę, to furtka się otwierała i przepuszczała przez granicę. A potem można ją było zamknąć z drugiej strony. Przez tę furtkę właśnie Ola przechodziła od siebie do nas i z powrotem. Azorek też umiał otworzyć furtkę, jeśli akurat była zamknięta, a on wybierał się do Oli lub znajomych z okolicy. Ale na ogół była otwarta.
Bardzo mnie to intrygowało, bo pewnie świat za granicą jest zupełnie inny niż u nas. Bo nasz dom stał przy ulicy Marcepanowej, a dom Oli – choć „przyklejony” tyłem do naszego – był już na Piernikowej. Więc pewnie na naszej ulicy wszystko było zrobione z marcepanu, a u Oli – z pierników.
Azorek i Mama uważali, że Pierniczki są zdecydowanie smaczniejsze niż marcepan – cokolwiek by to było. Ja nigdy nie jadłem tego marcepanu, bo „nasi” ludzie co prawda pozwalali, żebyśmy u nich mieszkali, ale już zupełnie się nie przejmowali tym, czy mamy co jeść. I Mama z Azorkiem byliby pewnie dalej głodni, gdyby Ola nie karmiła ich Pierniczkami.
Tego dnia Mama postanowiła zakończyć spacer właśnie na granicy. Powiedziała, że jest już bardzo zmęczona i chce wrócić do domu. Poprosiła, żebym to ja zaprowadził dziewczynki do domu. Byłem z tego dumny, bo widocznie Mama uznała, że jestem już wystarczająco duży, żeby sobie poradzić z tak trudnym zadaniem. Mama powiedziała, że pójdzie za nami.Jednak w połowie drogi straciłem orientację. A kiedy się obejrzałem za siebie, okazało się, że Mamy nigdzie nie było i tylko z daleka słyszałem jej wołanie i szczekanie Azorka. Zaprowadziłem więc dziewczynki pod najbliższy krzaczek (potem się dowiedziałem, że to był krzak porzeczki) i tam się schowaliśmy. Dziewczynki trochę popiskiwały ze strachu, ale ja je uspokajałem i mówiłem, że na pewno Mama wkrótce do nas dołączy, choć tak naprawdę wcale nie byłem tego taki pewny.
Po chwili znalazł nas Azorek. Jak dobrze, że on ma taki dobry węch! To on zaprowadził nas do domu. Mamy tam jeszcze nie było, ale Azorek nas wszystkich prawie zmusił do wejścia do sypialni i obiecał, że zaraz poszuka Mamy lub Oli. Bardzo się o Mamę niepokoiłem, ale tłumaczyłem dziewczynkom, że Azorek na pewno Mamę przyprowadzi. Jednak czas się wlókł bez Mamy. W końcu (podobno minęło tylko 10 minut od naszego rozstania, ale mnie się wydawało, że było to kilka godzin) Azorek przyszedł z Olą, ale bez Mamy. Powiedzieli, że musimy szybciutko się przeprowadzić do Oli i że Mama już tam jest. Ola zabrała nasze łóżeczko i toaletę i pobiegła na swoją stronę granicy. Azorek wyprowadził nas wszystkich – i powędrowaliśmy.
CDN