Czasem, kiedy wracaliśmy z pracy, Ruda zaczynała kręcić się przy drzwiach, jakby mówiła: „No jesteście wreszcie! To teraz wy się chwilę nimi zajmijcie!”. Zaczęliśmy pozwalać jej na krótkie wyjścia. Wybiegała za 10-15 minut, radośnie wracała i gardłowym głosem nawoływała swoje dzieci, by je „odliczyć" i "wycałować”
. Po jakimś czasie znów prosiła o wypuszczenie. Zaobserwowaliśmy, że najczęściej siadywała przed domem na schodach i wsłuchiwała się w odgłosy wieczoru, jakby faktycznie odpoczywała od macierzyńskich obowiązków.
Pewnego dnia zniknęła na nieco dłużej. Oniemiałam, gdy wkroczyła do mieszkania, niosąc w zębach świeżo upolowaną wielką mysz
! Rzuciła zdobycz na podłogę i przywołała dzieci. Ku naszemu zdumieniu, duch łowcy najpierw przebudził się w najmniejszej Milce
, która głośnym warkotem odgoniła rodzeństwo i profesjonalnie zajęła się „mordowaniem” swojej ofiary
:
Jakąś godzinę później Michał wyniósł na śmietnik porzuconą w kącie mysz z
niemiłosiernie pogryzionym ogonem
cdn.
Joasia