W środę 18 czerwca przeżyliśmy prawdziwy horror.
Wieczorem w domu, w którym mieszkamy wybuchł pożar - paliła się elewacja, śmietnik i wejście do garażu. Było sporo ognia i mnóstwo dymu. Podczas akcji ewakuacyjnej zaginął Gremlin, Duży, który ze strażakami wszedł do mieszkania zastał w nim tylko Klopsa - kocina trzęsła się ze strachu pod łóżkiem. Cykorek skorzystał z okazji - stojące otworem drzwi, wcześniej wyważone przez strażaków - i pozwiedzał mieszkania sąsiadów - Duży zastał Cykorka wolnym krokiem wychodzącego z mieszkania obok naszego....
A Gremlina nigdzie nie było...
Duży ze strażakali przeszukali jak najlepiej w tej sytuacji można było inne pootwierane mieszkania ale nie znaleźli Gremka.
Kiedy wróciłam ze szpitala, do którego został odwieziony podtruty Mały, Klops i Cykor siedziały w transportówce przed domem a obok stał Duży i palił jednego papierosa za drugim, jakby jeszcze mało było dymu. Powiedział,że szukał Gremka w środku, kiciał na niego na zewnątrz ale panował taki harmider i hałas, że to było bez sensu. Poczekaliśmy, aż wszystkie służby odjadą i znowu zaczęliśmy szukać. W końcu ok. 2.00 w nocy poddaliśmy się, wszyscy policjanci pilnujący pogorzeliska zostali poproszeni o rozgladanie się za czarnym kotem, a Pan Policjant Dowodzący Akcją (prywatnie właściciel czterech kotów) solennie zapewnił nas że jak tylko coś to bedzie zaraz do nas dzwonił. I pojechaliśmy spać do przyjaciela, bo w domu nie można było.
A Gremlina nie było....
Przyjaciel zrobił dziewczynom prowizoryczną kuwetkę, nalał wody, otwarł im puszkę tuńczyka i powiedział, że mogą skakać po wszystkich meblach. Tuńczyka tylko powąchały, nie jadły, nie piły i nie robiły siusiu całą noc. Klops wszedł pod kołdrę włóżku, w którym spaliśmy i całą noc się tam trząsł a Cykor zwiedzał mieszkanie.
Rano zadzwoniłam do szpitala, dowiedziałam się, że z Małym jest OK i pojechaliśmy do domu. Musieliśmy poczekać aż bedzie można wejść do środka, po skończeniu oględzin przez różne służby. W tym czasie kicialiśmy i informowalaśmy wszystkich zjawiających się sąsiadów,że jak znajdą czarnego kota w domu to mają go nie wyrzucać przez balkon tylko odnieść pod nr.15 - mieliśmy bowiem ogromna nadzieję, że Gremek poszedł z Cykorkiem zwiedzać sąsiedzkie mieszkania i wktórymś został zaplombowany. Była jeszcze mniej optymistyczna wersja, że wszedł do cudzego mieszkania, na balkon i zeskoczył z balkonu w mroki nocy. Wierzyliśmy gorąco w tę pierwszą, chociaż cały czas miałam przed oczami wizję Gremka błąkającego się po polach.
Potem weszliśmy do domu... Nasze mieszkanie było w porządku, nawet nie czuć było zapachu spalenizny tylko podłoga była mocno zabłocona od strażackich i policyjnych butów.
A Gremlina nie było...
Siedziałam zrezygnowana na - pardon le mot - kibelku i nagle... Z TAPCZANU MAŁEGO WYSZEDŁ GREMLIN WE WŁASNEJ, KOCIEJ, NIECO ZMECHACONEJ OSOBIE!!!
Przerażony ale cały i zdrowy!!! Zaczęłam krzyczeć z radości Gremlin!! Gremek się znalazł!!!! Wybiegłam z przybytku tak szybko, że prawie zpomniałam naciągnąć gaci na odwłok!! Duży przybiegł, złapal Gremlina i zaczął go ściskać
Koty przez trzy dni wracały do równowagi psychicznej, były płochliwe i nerwowe ale już jest w porządku.
A Cykorek już prawie doszorował swoje skarpetki, które po sadzy zmieniły kolor z bielutkich na ciemnoszare.