Dzień był zimny i wilgotny. wcale nie chialo mi się wstawac z łóżka, na dodatek kot Bąbelek rozwalił sie na całą swoją mruczącą długość i ani myślał posunąć się choć na centymetr. Węgiel skończyl się poprzedniego dnia - wieczorem wypaliliśmy ostatnią szufladkę i świadomość, że w kuchni jest zimno jak jasna cholera wcale nie zachęcała do powitania nowego dnia.
Dzwonek u drzwi ani myślal przestac dzwonić. Wypełzłam spod Bąbelka i owijając się szlafrokiem poczłapałam do okna. Rozsunęłam firankę...na ganku stała krasnoludek, a właściwie to krasnoludka. Trzymała w ręku wiklinowy koszyk obwiązany sznurkiem i pociągała nosem.
Dałam krasnoludce znak zza firanki , że zaraz wstaję, wbiłam się w dżinsy syna, ubrałam koszulkę ( jak sie potem okazalo na lewa stronę ) i poszłam otworzyć.
- Bo prosze pani, ja dostalam adres pani od drugiej pani i tylko pani może nam pomóc.
Z koszyka wyjrzała czarno - biała mordesia.
- To moja kotka i ona będzie miec kocięta. - Krasnoludka chlipnęła. - A tata powiedzial, że juz żadnych kociąt...i że on już zrobi z tym porządek.
Kiedy okazalo się, że krasnoludka z pomocą zaprzyjaznionego kierowcy przyjechała aż z Tylmanowej domyśliłam się, jaki to porządek miał zamiar zrobić ów tata.
Wytarłam krasnoludce nos, wypuściłam kotkę z koszyka i ustaliłyśmy, co następuje - kotka pozostanie u mnie, urodzi kocięta - bo tak na oko - mogło to nastapic w każdej chwili...a potem zostanie poddana odpowiedniemu zabiegowi . Co będzie dalej - zobaczymy.
Jesli tata, po rozmowie ze mną - będę starała się ze wszystkich sił byc miła, uprzejma, no, po prostu będę ostatnia damą w tym najbardziej zwariowanym ze światów... - wykaże dobrą wolę, kotka powróci do swej pani, a ja dopilnuję, żeby wszystko bylo w porządku - ze słów dziewczynki wynikało, że problem stanowiły kocięta, kilka razy w roku przychodzące na świat, nie sama kotka. Jeżeli nie - mamy kolejnego kota. A właściwie, to kilka kotów.
Maluszki przyszly na świat w niedzielny poranek, w gniezdzie, jakie mój TŻ urządził w swojej szafie.
Stary sweterek, szafa - no, po prostu mole ! Sześć moli się zalęgło...
Oczywiście zaczęły się schodzić okoliczne krasnoludki, wynikiem czego jeden z moli ma juz swój domek, niewykluczone, że kolejne dwa - również. Teraz czeka mnie najgorsze - codzienne odwiedziny, i to wielokrotne, żeby zobaczyć, jak się kotek miewa, czy juz oczka otworzył, ile urósł.
Psiakrew, ile może urosnąć kotek - chocby czekał na niego najlepszy z domków - od śniadania do obiadu ?????
Ale dośc gadania. Pora obejrzeć lokatorów szafy. wogóle sfocic toto bylo trudno - cztery czarne mole - no problem, załadowalim do czapki, i tak malo co widac, ale napweno sa cztery.
Za to pojedyńcze - Firaneczka ( to od tej czarnej grzyweczki na pysiu ) i Łapka - dramat. Odwraca łepsio, kręci się, drze się.
Więc te brudne łapy trzymające maleńtasy to łapy mojego syna.
Taaa, zwykle je myje, ale akurat rąbal drewno... Ja przynajmniej usiłowalam nauczyć go czystości
No, to voila !