W ostatnią niedziele pażdziernika do marketu gdzie pracuję wczołgało się małe kociątko,zmoknięte,wyglądające jak szmatka.Zanieślimy maleństwo do biura a ono buch mi na kolana i śpi.Ja prawie w ryk bo to przecież sklep a kota na dwór nie wyrzucę,nikt go nie chce - ja nie moge .Nie było kierownictwa to zamelinowałam je na magazynie,a dalej co będzie to zobaczymy!
Droga do domu była ciężka.Kociaczek z pudełka mi wychodzi ,w ręce parasol bo leje,reklamówka z jedzeniem i żwirek.A serce na ramieniu,bo mąż zawsze był przeciwny wszelkim zwierzątkom-na odległość owszem ale nie w bloku

Pierwsze słowa na widok kota?Zanieś go do piwnicy




Kociątko w domu sie wyspało na moich kolanach,zaniosłam je do pudełka ze żwirkiem-sprawa pieknie załatwiona

Akcja szukania domku oczywiście była ,domek się znalazł u kuzynki ale że kotek kuwetkowy i mieszkaniowy to powiedziałam że nie dam kota na zmarnowanie żeby myszy łowił.
Teraz Zuzia(bo to dziewczynka) panoszy się w całym domu


Było kilka wizyt w lecznicy bo to przecież katarek ,robaki itp.
Kiedy u nas zamieszkała miała około 3 miesiecy i ważyła niecałe 80 dkg,teraz całe 2,5 kg.Prawdziwy kolos.
A tydzień temu zaczęła sie pierwsza rujka

Teraz dodam że Zuzia jest moim pierwszym kotkiem.Zawsze były gdzieś obok,u babci na podwórku przed blokiem...
Kotka nauczyła nas wiele ,cierpliwości,spokojnego podchodzenia do wielu rzeczy,tego że nie tylko my jesteśmy na tym świecie.

A mąż przyznał mi się wreszcie że od dawna dokarmia stado kotów u siebie w pracy(niby taki twardziel).
Dosyć opowieści ,teraz kilka zdjęć-a uzbierało się troszkę




