Bigos i Gulasz - maleńki nowy domownik, Piotruś :)

Ha, wreszcie stało się! Dzięki nieustępliwym namowom perfidnie urobiłam TZ'ta i zgodził się na dokocenie!
Oczywiście łatwo nie ustąpił, kot musiał być taki, jaki jemu się spodoba... Co ja się naszukałam i namęczyłam! Obejrzeliśmy wszystkie koty i kociaki pani Ali z Opola, kociej opiekunki, ale żaden nie przypadł do gustu mojemu wybrednemu TZ'towi... no, przepraszam - jedna marmurowa koteczka ujęła go za serce, ale to akurat była kotka "na przechowaniu", należąca do koleżanki pani Ali.
Egzaminu nie zdały też cudne syjamo-pochodne maluchy od mary2004.
W akcie desperacji zaczęłam przeszukiwać internet, szukając zdjęcia kociaka, który podbije serce TZ'ta.
Wreszcie - znalazłam!
Kocurek z Wrocławia, na zdjęciu w śliczne czarno-srebrne pręgi.
TZ zaakceptował, więc od razu zadzwoniłam do pani, która zamieściła ogłoszenie i umówiłam się na wizytę.
Oczywiście z TZ'tem.
Kocurek, o którym mowa, to mały pół-dziczek z ogródka. Jego dzika mama urodziła jego i siostrzyczkę w drewnianej budce na ogrodzie, a mieszkańcy domu, bardzo mili państwo, zaczęli koty dokarmiać.
Po pewnym czasie udało im się nawet złapać i wysterylizować mamusię maleństw!
Niestety maluchy są bardziej dzikie, bo gospodarze-karmiciele specjalnie nie chcieli ich zbytnio oswajać, w obawie że maluchy nie znajdą domków. Sąsiedzi nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do kotów, niedawno znaleziono w tej okolicy kota przebitego prętem...
Dali jednak ogłoszenie, zamieszczając zdjęcie kocurka, i tak do nich trafiliśmy.
Ponieważ mamy już Bigosa, drugiego kota postanowiliśmy nazwać adekwatnie - czyli Gulasz
.
Gulasz podrósł od czasu, kiedy było robione zdjęcie i niestety stracił pręgi na rzecz jednolicie czarnego futerka na grzbiecie. Za to podgardle i brzuszek ma dymno-popielate, więc nigdy nie będzie całkowicie czarnym kotem. TZ oczywiście poczuł się rozczarowany i już widziałam, że ma się ochotę wycofać... No i zeźlona na maxa pomyślałam: "O, co to, to nie!"
Uparłam się, że ten kot i koniec. I że się już nie będę wycofywać.
No i postawiłam na swoim - Gulasz został zwabiony na jedzenie i złapany przez opiekunkę. Oczywiście wpadł w totalną panikę, pogryzł kobietę do krwi, i walczył jak lew podczas próby wpakowania go do transporterka.
Raz omal nie udało mu się uciec i nie wiem, czy tego dnia udałoby nam się złapać go ponownie, ale dzięki błyskawicznemu refleksowi pana domu Gulasz został ponownie złapany i obezwładniony. Tym razem udało nam się go szczęśliwie włożyć do kontenerka i pojechał z nami do domu.
To znaczy, na razie do domu mojej mamy, mieszkającej we Wrocławiu, bo tutaj przez najbliższy tydzień będę z Gulaszem przebywać.
Przygotowałam Gulaszowi pomieszczenie gospodarcze na strychu - duże, widne, wykafelkowane. Dostał tymczasową kuwetkę, miseczki z wodą i jedzonkiem oraz kocyk do spania i kilka zabawek. Niestety (a może stety?) pomieszczenie to nie jest puste, trochę w nim różnych gratów - jakieś szafki, opony zimowe do samochodu, itp.
Zaraz po otworzeniu kontenerka Gulasz wyprysnął z niego niczym z procy, po czym zawodząc żałośnie uciekł w najdalszy kąt.
Postanowiliśmy nie stresować go już tego wieczora więcej i zostawiliśmy na noc w spokoju.
A od dzisiejszego ranka trwa akcja "oswajanie"
.
I Gulasz przez ten długi dzień (a przecież tylko dzień!) zrobił ogromny postęp - od trzęsącego się, przerażonego, dzikiego kociaka (rankiem) w kotka zlizującego jedzonko z ludzkich palców i nieśmiało próbującego bawić się myszką! (późnym wieczorem)
Już wieczorem, wzięty na ręce, zamiast zastygać w przerażonym bezruchu, wtulał się w dłonie i podstawiał łepek do głaskania... Co prawda na widok człowieka wciąż ucieka, ale i tak zrobił wielkie postępy, szczególnie jak na jeden dzień.
No i w kuwetce znalazły się dwa duuuże siuuu i jedna zdrowo wyglądająca kupka!
Mówię Wam, jeszcze będzie z niego domownik i pieszczoch co się zowie!
A tak wygląda to nasze czarno-popielate cudo:
http://upload.miau.pl/2/12.jpg - zajadam Animondę z miseczki
http://upload.miau.pl/2/13.jpg - schowałem się w bezpieczny kącik...
http://upload.miau.pl/2/14.jpg - nie zjadaj mnie, proszę..!
Jutro zabieram Gulaszka do weta, mam zamiar zrobić mu "przegląd generalny" i w ogóle założyć książeczkę zdrowia, odrobaczyć. A za tydzień zaszczepić. Bidulek, jutro to dopiero czeka go stres...
Gulaszek wygląda mi trochę na takiego delikatnego, nieśmiałego kotka. To nie jest wojownik (poza wczorajszym atakiem na opiekunkę, spowodowanym skrajnym przerażeniem, nie próbował nas drapać ani gryźć, ani nawet nie syczał! Kulił się tylko i drżał ze strachu...) ani śmiały eksplorator. Duża przestrzeń pomieszczenia wyraźnie go peszy, przemyka na ugiętych nóżkach pod ścianami w kierunku najbliższej kryjówki.
Cały czas pomiaukuje, wzywając mamę, ale już jest spokojniejszy i nie boi się mnie tak jak jeszcze rano.
Mam nadzieję, że Bigos nie zje go żywcem, kiedy się poznają...
Jeśli Gulaszek będzie taki nieśmiały względem rezydenta, to będzie zbierał łomot...
No, ale zobaczymy jak to będzie. Postaram się być dobrej myśli.
A jutro następne wieści z frontu, opiszę przebieg wizyty u weta i dalsze (mam nadzieję) postępy w oswajaniu Gulasza.
Trzymajcie kciuki!

Egzaminu nie zdały też cudne syjamo-pochodne maluchy od mary2004.
W akcie desperacji zaczęłam przeszukiwać internet, szukając zdjęcia kociaka, który podbije serce TZ'ta.
Wreszcie - znalazłam!
Kocurek z Wrocławia, na zdjęciu w śliczne czarno-srebrne pręgi.
TZ zaakceptował, więc od razu zadzwoniłam do pani, która zamieściła ogłoszenie i umówiłam się na wizytę.
Oczywiście z TZ'tem.
Kocurek, o którym mowa, to mały pół-dziczek z ogródka. Jego dzika mama urodziła jego i siostrzyczkę w drewnianej budce na ogrodzie, a mieszkańcy domu, bardzo mili państwo, zaczęli koty dokarmiać.
Po pewnym czasie udało im się nawet złapać i wysterylizować mamusię maleństw!



Niestety maluchy są bardziej dzikie, bo gospodarze-karmiciele specjalnie nie chcieli ich zbytnio oswajać, w obawie że maluchy nie znajdą domków. Sąsiedzi nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do kotów, niedawno znaleziono w tej okolicy kota przebitego prętem...

Dali jednak ogłoszenie, zamieszczając zdjęcie kocurka, i tak do nich trafiliśmy.
Ponieważ mamy już Bigosa, drugiego kota postanowiliśmy nazwać adekwatnie - czyli Gulasz

Gulasz podrósł od czasu, kiedy było robione zdjęcie i niestety stracił pręgi na rzecz jednolicie czarnego futerka na grzbiecie. Za to podgardle i brzuszek ma dymno-popielate, więc nigdy nie będzie całkowicie czarnym kotem. TZ oczywiście poczuł się rozczarowany i już widziałam, że ma się ochotę wycofać... No i zeźlona na maxa pomyślałam: "O, co to, to nie!"
Uparłam się, że ten kot i koniec. I że się już nie będę wycofywać.
No i postawiłam na swoim - Gulasz został zwabiony na jedzenie i złapany przez opiekunkę. Oczywiście wpadł w totalną panikę, pogryzł kobietę do krwi, i walczył jak lew podczas próby wpakowania go do transporterka.
Raz omal nie udało mu się uciec i nie wiem, czy tego dnia udałoby nam się złapać go ponownie, ale dzięki błyskawicznemu refleksowi pana domu Gulasz został ponownie złapany i obezwładniony. Tym razem udało nam się go szczęśliwie włożyć do kontenerka i pojechał z nami do domu.
To znaczy, na razie do domu mojej mamy, mieszkającej we Wrocławiu, bo tutaj przez najbliższy tydzień będę z Gulaszem przebywać.
Przygotowałam Gulaszowi pomieszczenie gospodarcze na strychu - duże, widne, wykafelkowane. Dostał tymczasową kuwetkę, miseczki z wodą i jedzonkiem oraz kocyk do spania i kilka zabawek. Niestety (a może stety?) pomieszczenie to nie jest puste, trochę w nim różnych gratów - jakieś szafki, opony zimowe do samochodu, itp.
Zaraz po otworzeniu kontenerka Gulasz wyprysnął z niego niczym z procy, po czym zawodząc żałośnie uciekł w najdalszy kąt.
Postanowiliśmy nie stresować go już tego wieczora więcej i zostawiliśmy na noc w spokoju.
A od dzisiejszego ranka trwa akcja "oswajanie"

I Gulasz przez ten długi dzień (a przecież tylko dzień!) zrobił ogromny postęp - od trzęsącego się, przerażonego, dzikiego kociaka (rankiem) w kotka zlizującego jedzonko z ludzkich palców i nieśmiało próbującego bawić się myszką! (późnym wieczorem)

Już wieczorem, wzięty na ręce, zamiast zastygać w przerażonym bezruchu, wtulał się w dłonie i podstawiał łepek do głaskania... Co prawda na widok człowieka wciąż ucieka, ale i tak zrobił wielkie postępy, szczególnie jak na jeden dzień.
No i w kuwetce znalazły się dwa duuuże siuuu i jedna zdrowo wyglądająca kupka!

Mówię Wam, jeszcze będzie z niego domownik i pieszczoch co się zowie!

A tak wygląda to nasze czarno-popielate cudo:
http://upload.miau.pl/2/12.jpg - zajadam Animondę z miseczki

http://upload.miau.pl/2/13.jpg - schowałem się w bezpieczny kącik...
http://upload.miau.pl/2/14.jpg - nie zjadaj mnie, proszę..!

Jutro zabieram Gulaszka do weta, mam zamiar zrobić mu "przegląd generalny" i w ogóle założyć książeczkę zdrowia, odrobaczyć. A za tydzień zaszczepić. Bidulek, jutro to dopiero czeka go stres...

Gulaszek wygląda mi trochę na takiego delikatnego, nieśmiałego kotka. To nie jest wojownik (poza wczorajszym atakiem na opiekunkę, spowodowanym skrajnym przerażeniem, nie próbował nas drapać ani gryźć, ani nawet nie syczał! Kulił się tylko i drżał ze strachu...) ani śmiały eksplorator. Duża przestrzeń pomieszczenia wyraźnie go peszy, przemyka na ugiętych nóżkach pod ścianami w kierunku najbliższej kryjówki.
Cały czas pomiaukuje, wzywając mamę, ale już jest spokojniejszy i nie boi się mnie tak jak jeszcze rano.
Mam nadzieję, że Bigos nie zje go żywcem, kiedy się poznają...


Jeśli Gulaszek będzie taki nieśmiały względem rezydenta, to będzie zbierał łomot...

No, ale zobaczymy jak to będzie. Postaram się być dobrej myśli.
A jutro następne wieści z frontu, opiszę przebieg wizyty u weta i dalsze (mam nadzieję) postępy w oswajaniu Gulasza.
Trzymajcie kciuki!
