Wczoraj koło dziesiątej wieczorem wyszłam przed drzwi, a mieszkam na trzecim piętrze w bloku i zgadnijcie co zobaczyłam? Mała niespodzianka, czy raczej "Niespodzianek" w tekturowym pudełku, kocina ma około półtora miesiąca i jest potwornie chora, nie wiem czy uda się go uratować. Całe szczeście,że dr. Kasia nie odmówiła porady i pomocy w środku nocy i już zaraz po znalezieniu dostał antybiotyki, ale jest tak wycieńczony i chudziutki że aż się buczeć chce jak się na to kocie nieszczęście patrzy
. Najgorsze jest to że mój Azorek jest świeżo po operacji i nigdy nie był szczepiony bo jest wiecznie chory, więc muszę znajdka odseparować a w malutkim mieszkaniu to trudne, boję się o obu chłopców. Jacyś "dobrzy ludzie" doszli do wniosku że mam jeszcze za mało kotów, widać to lubię i można takiej głupiej kociarze przynosić każdego kociaka z okolicy, pomóc kotom to nie ma kto (najwyżej w zejściu śmiertelnym), ale przecież ja się zajmę bo jestem głupia (co w sobotę usłyszałam karmiąc koty na ulicy. Musiałam to napisać, bo szlag mnie trafia na ludzką głupotę i bezmyślność
. Mam nadzieję że mały wyjdzie z tego, chociaż na razie źle to wygląda