Nowka siadziala rano na srodku jezdni na zabe. Rozplaszczona, wygladala jak rozjechana zaba. Nad nia jezdzily samochody, nawet autobus sie nad zaba przetoczyl. Zaba podniosla w koncu glowe i rozejrzala sie bystro. I na tym aktywnosc swa zakonczyla.
Zostala w koncu zdjeta z jedni, przy wtorze klaksonow zniecierpliwionych kierowcow. Bo co tam kot na jezdni. Plaski, czy bardziej plaski. Jeden wiecej, jeden mniej.
O dziwio, Nowka jest cala i zdrowa. Chyba sposob na zabe uratowal jej zycie.
Nowka trafila do mnie wieczorem. Jest wielkosci przecietnego szczura, choc wyglada na to, ze jest dorosla. Czarna jak smola, smukla jak orient. I niezwykle miziasta. Przytula sie i ociera, podaza za reka wygieta palak i ciagle prosi o glaski. Czlowiek jest jej najwieksza pasja i zyciowa miloscia.
Jeszcze nie wiem, czy sie po prostu zagubila, nieostroznie wypuszczona w srodku miasta, czy zostala porzucona. Nowka szuka domu. Swojego. Bylego lub nowego.