Wuj
Było to w czasach komunistycznego totalitaryzmu,gdy na wsi panowały obowiązkowe dostawy i rolnik aby utrzymać gospodarstwo musiał imać się różnych dodatkowych zarobków.
Ojciec zimą pracował w lesie.
Jak ciężka jest praca w kopnym śniegu,w mrozie,gdy z drzew sypią się czapy śniegu,a po powrocie czeka normalny obrządek przy zwierzętach i gospododarstwie,chyba nie wie nikt.
Zarobku wielkiego z tego nie było,ale było drzewo do palenia w piecu,węgiel był drogi.
Z jednej takiej wyprawy ojciec przyniósł kota.Kot był właściwie dorosły,piękny ciemny marmurek,tylko strasznie chudy.
Skąd kot wziął się w lesie,nie wiadomo.
Kot oczywiście był przestraszony,ale przy ciepłym piecu i pełnej misce odzyskiwał pewność siebie.
Ktoś zauważył,że kot ma podobne ruchy jak wuj,no i do kota przylgnęło imię:Wuj.
Wuj sprawił nam po pewnym czasie taką niespodziankę,że urodził młode.
Młode były martwe,nawet nie pokryte sierścią.
Były to pierwsze jego kociaki i ostatnie.Nie wiadomo dlaczego,był kotem zdrowym,wesołym,wybierał się na długie wędrówki,ale kociąt już nie było.
Mimo,że dowiedzieliśmy się,że kot jak już to jest ciotką,imię tak do niego pasowało,że na zawsze został Wujem.
Kiedyś latem,zasnął na łące sąsiada i kosiarka do trawy obcięła mu opuszki na jednej przedniej łapie.
Opatrzyliśmy mu tę ranę,jednak najwięcej pomagało jego własne lizanie,rana zagoiła się i kot chociaż trochę kulał,przeżył dużo szczęśliwych lat.
Lubił spać z dzieciakami w łóżku,chociaż lubił też dalekie wyprawy.
Teraz biega pewnie za Tęczowym Mostem,ma wszystkie poduszeczki łap i jest tak szczęśliwy jak był u nas.